niedziela, 31 stycznia 2016

Bajka o Fifi

Tak naprawdę, to jest pierwsza bajka, którą napisałam, by Maluch łatwiej zmierzył się z problem, postawionym przez nową sytuację. Problem – trzeba przyznać - był duży, bo inne dzieci na basenie dokuczały jej i jej koleżance z bliżej nie wiadomych przyczyn. Bajka najpierw opowiedziana, naczekała się by ją przeredagować, poprawić i opublikować. Taka prawdziwa fifkobajka, bo Fifi bierze na siebie rozwiązanie dziecięcego konfliktu. Dzisiaj wiem, że bajka ta utkwiła w pamięci Malucha i jest opowiadana lalkom, misiom oraz adresatom kręconych za pomocą tabletu lub komórki filmików. Prawdopodobnie spełniła swoje zadanie, bo nowa grupa dzieci dla Malucha, przede wszystkim staje się obietnicą dobrej zabawy.

W pewnym mieście, w sąsiedztwie szkoły dla psów policyjnych, w domu z ogródkiem mieszkała sobie Fifi – buldożka francuska.
Fifi za każdym razem, gdy wychodziła pobawić się w ogrodzie, oglądała i podziwiała przez siatkę psy policyjne wykonujące ćwiczenia, trenujące, zmagające się z nowymi wyzwaniami.
Fifi skrupulatnie obserwowała je, uczyła się i zapamiętywała wszystko co zdołała zaobserwować.
Któregoś dnia nie wytrzymała i zawołała psy by podeszły do niej, do siatki – chciała się z nimi zaprzyjaźnić.
Owczarki niemieckie zignorowały jednak jej zaproszenie. Śmiały się z Fifi, że buldożki mają duże główki, małe móżdżki i wcale nie są ani mądre, ani zwinne. Bo przecież nie mogą wysoko skakać, ani szybko biegać na swoich króciutkich łapkach. Nie chciały tracić czasu na znajomość z kimś tak nieporadnym.
Buldogi francuskie to jednak bardzo uparta rasa, która tak łatwo nie odpuszcza. Dlatego Fifi zawołała:
- Ha! Boicie się konkurencji! Obserwuję was cały czas i wiem na czym polegają wasze ćwiczenia. Pozwólcie mi się sprawdzić.
Psy policyjne były zdumione jej odwagą. Stwierdziły, że co im szkodzi zaprosić Fifkę, najwyżej znów się z niej pośmieją.
Następnego dnia rano, Fifi stawiła się u sąsiadów, na placu ćwiczeń.
Okazało się jednak, że ćwiczenia które oglądała przez siatkę, nie są tak łatwe jak jej się wydawało. Nie miała też pojęcia jak się tropi ślady. Jej krótka kufka i wciśnięty nosek, wcale nie ułatwiały jej zadania.
Psy policyjne śmiały się z Fifi i jej nieudacznych poczynań. I znów buldożkowy charakterek dał znać o sobie. Zdenerwowała się Fifi i naszczekała do owczarków:
- Śmiać się każdy potrafi. Jeśli jesteście takie mądre to nauczcie mnie tropienia!
Psy policyjnie nie spodziewały się takiej reakcji. Mała Fifi weszła im na ambicję. Od tej pory codziennie wczesnym rankiem, Fifi wymykała się przez dziurę w siatce ogrodzeniowej i razem z owczarkami niemieckimi oraz labradorami dzielnie ćwiczyła, wykonując wszystkie zdania. Nawet te bardzo trudne dla jej krótkich łapek. Psy policyjne trzeba im przyznać, szczerze dzieliły się swoją wiedzą i dużo Fifce tłumaczyły oraz demonstrowały.
Choć Fifi nie potrafiła biegać szybciej niż zawodowe psy policyjne i nie skakała tak wysoko jak one, to mimo wszystko zwróciła swoją zawziętością, uwagę trenerów. Wymyślili oni dla niej specjalne zadania logiczne. Okazało się, że jest w nich najlepsza!
Tego dnia Fifi odkryła marzenie swojego życia: zapragnęła zostać psem policyjnym.
Znów owczarki i labradory śmiały się z niej, na nic trenerzy tłumaczyli,że jest za malutka i zbyt wolna, że w akcjach gdzie liczy się każda sekunda, potrzeba dużych silnych psów. Fifi jednak się nie poddawała.

Wszystko zmieniło się, gdy któregoś dnia psy policyjne zostały wezwane na poszukiwanie małej dziewczynki, która zgubiła się w lesie.
Przez kilka godzin trwały poszukiwania i trop dziewczynki urywał się przed zasypaną jaskinią.

Fifi, która w tym czasie również brała udział w poszukiwaniach, jak zresztą wszyscy sąsiedzi w okolicy szukała dziewczynki z wielkim zaangażowaniem. Gdy psy policyjne zatrzymały się w miejscu przerwanego tropu, Fifka nie poddała się. Biegała po krzakach, i niuchała po całej okolicy. W końcu znalazła lisią norę, która prowadziła do wnętrza pagórka. Jako, że Fifka była mała, szybko się w nią wcisnęła, by sprawdzić dokąd prowadzi.
Choć momentami było ciasno, jej krótkie ale grube łapki, sprawnie wypychały ją do przodu. Tak to w krótkim czasie, Fifi przedostała się do małej jaskini, w której słychać było czyjeś popłakiwania.
Tak, tak, to płakała zaginiona dziewczynka, która już straciła nadzieję na pomoc i powrót do mamy.
Dziewczynka najpierw się przestraszyła, bo usłyszała chrapania, chrumkania i mlaski. Bo być może nie wszyscy z Was wiedzą iż buldożki potrafią wydawać mnóstwo dziwnych odgłosów, czasami bardziej przypominające prosiaczki niż pieski.
Fifka jednak nie pozwoliła by dziewczynka na dobre się przestraszyła i szybko podskoczyła do niej tuląc się, łasząc i liżąc.
Dziewczynka zorientowała się, że nadeszła pomoc. Wyściskała Fifkę, wygłaskała a potem przywiązała jej do obroży swoją apaszkę. Fifi wróciła tą samą drogą co przyszła, niosąc dobrą wiadomość dla poszukujących.
Ależ było radości, gdy zziajana Fifka stanęła przed głowiącymi się ekspertami policyjnymi z dowodem na to, że dziewczynka żyje. Natychmiast podjęto odpowiednie działania. Przyczepiono Fifi nadajnik lokalizujący. Przed wejściem do lisiej norki Fifi założono również szelki, do których przypięto mały wózeczek z prowiantem i latarką dla dziewczynki. Fifi również niosła specjalny telefon, by dziewczynka mogła nawiązać kontakt oraz list, w którym wszystko było opisane, na wypadek gdyby telefon nie zadziałał.
Fifi po raz trzeci przemierzała lisi tunel. Dzięki nadajnikowi, wiedziano w którym miejscu znajduje się dziewczynka. Opracowano plan by jak najszybciej do niej dotrzeć.
Fifi dzielnie dotrzymywała dziewczynce towarzystwa. Razem czekały na ratunek zajadając kanapki a nim zdążyły je skończyć, dotarła do nich ekipa ratowników.

Nie wyobrażacie sobie ile było radości, ile ściskania i tulenia. Fifi i dziewczynka wystąpiły nawet w telewizji!
Oczywiście w nagrodę Fifi stała się honorowym psem policyjnym do zadań specjalnych.

Zawodowym psom policyjnym było trochę głupio, że wcześniej śmiały się z Fifi. Na szczęście Fifka szybko im przypomniała, że bez nich nigdy nie nauczyłaby się tak dobrze tropić i psom humor się poprawił. Od tej pory podkreślają, że każdy ma jakieś wady i zalety. Niekiedy rzekome wady mogą okazać się zaletami, tak jak w przypadku fifkowego wzrostu oraz krótkich, silnych łapek, bez których tak szybko dziewczynka nie zostałaby uratowana.

sobota, 19 września 2015

O Królewnie z królestwa, które trzynaście kotów w godle posiadało.

Pomimo różnych poglądów, archetyp wieży, księcia z bajki, pokutuje w naszych podświadomościach i czyni wiele niepotrzebnego zamętu w naszym życiu. Dlatego postanowiłam zrobić z tym porządek. Niech nowe pokolenie królewien oraz księżniczek ma wpajane właściwe i bardziej praktyczne przesłania ;)

      Za siedmioma rzekami, za siedmioma górami i lasami, w Królestwie, które w godle miało 13 kotów, żyła sobie pewna Królewna. Panna ta była kobietą piękną, lecz jeszcze piękniejsze było jej czyste serce, a intelekt niejednemu mądrali potrafił utrzeć nosa w dyskusjach.
Cieszyli się Król i Królowa ze swojej jedynaczki i z niecierpliwością czekali dnia w którym znajdzie się odpowiednio bogaty król, który zechce poślubić Królewnę. Sami też nie mogli doczekać się wnucząt.
Łatwo się jednak mówi. Piękną, mądra i bogata kobieta nie zgodzi się wyjść za pierwszego lepszego bogacza. Tak też było i z naszą Królewną, która jedyne czego pragnęła w życiu to miłości, a nie jakiś bogactw, które miała od zawsze. Potrzebowała uwagi i miłości równie wielkiej, jak ta którą ona sama potrafiła dawać.
No i masz babo placek! Zgłaszali się różni królewicze, książęta. Księżniczka spotykała się z nimi, rozmawiała, zabierała na spacery, lecz jakoś w żadnym nie dopatrzyła się przyjaciela, a tym bardziej w żadnym się nie zakochała.
Król i Królowa robili się coraz bardziej niecierpliwi i choć kochali bardzo córkę, to jednak nie potrafili zrozumieć o co jej chodzi. Według nich gwarancję szczęścia dawał bogaty mąż, a według ich córki miłość, którą oni uważali za wielką fanaberię.
Wyznaczyli siłą Królewnie kandydata na męża - Króla sąsiedniego kraju. Bo to blisko jest, królestwa można połączyć i stworzyć jeszcze większe, a i bogactw u sąsiadów nie brakowało.
Nie miało znaczenia dla rodziców Królewny, że kandydat na męża ma pstro w głowie i tylko polowania, uczty i zabawa się dla niego liczyły. Owszem sąsiedniemu Królowi bardzo podobała się nasza Królewna, ale wierzcie mi nie miało to nic wspólnego z miłością.
Nie na darmo w godle królestwa było trzynaście kotów. W tym kraju wszyscy przestrzegali zasady, że zwierzęta to nasi przyjaciele, istoty które czują i zasługują na szacunek. Nikt zwierząt nie krzywdził, dbał o każdą istotkę, która potrzebowała ratunku, a zwierzęta odwdzięczały się tym samym – dbały o swoich ludzi. Wiele lat temu koty uratowały królestwo od głodu, gdy plaga myszy zagnieździła się w spichlerzach z ziarnami, koty dzielnie polując uratowały zapasy zbóż przed myszami. Właśnie na pamiątkę tego wydarzenia, znalazły się w godle królestwa.
Królewna, która jak już wiecie miała bardzo dobre serce, przygarniała wszystkie biedne i opuszczone kociaki. Kochała je, leczyła jeśli było trzeba, i szukała im nowych domków. Sama miała w swoich komnatach, na stałe mieszkających z nią, nomen omen trzynaście kotów w różnym wieku. Kochane kociaki spały w przedziwnych miejscach: na parapetach, w szafach, czaiły się nawet pod królewską kołdrą. Oczywiście nikt im tego nie miał za złe, bo jakże miło jest przytulić zmarznięte stópki do ciepłego i miękkiego futerka.
Król Sąsiad sąsiad spacerując z naszą Królewną i opowiadał jej jakim to on wielkim wojownikiem jest, jaki odważny, jaki męski i silny i tak dalej i tak dalej. Ciągle mówił o sobie. Gadając tak, chciał usiąść na jednym z krzeseł, na którym akurat spał smacznie Bazylek, ukochany, czarny kocurek Królewny. Król Sąsiad zamiast go wziąć na kolana, lub chociaż delikatnie przełożyć w inne miejsce, złapał go za skórkę na karku i rzucił w kąt przeklinając za nim brzydkim słowem!
I co o tym myślicie? Nikt mądry nie chciałby dzielić życia z takim nieczułym narcyzem.
Królewna wygoniła Króla Sąsiada z zamku, tamten się obraził, poszedł na skargę do ojca Królewny, zapowiedział, że jego noga w tym królestwie już nigdy nie postanie i niech się cieszą, że im wojny nie wypowie!
Po tym wydarzeniu Król Ojciec zzieleniał ze złości, kazał natychmiast zawołać Królewnę i za karę
nakazał zamknąć ją w najwyższej wieży zamku, aż do momentu gdy zgodzi się wyjść za mąż.

Źle się stało w rodzinie królewskiej, nie było to mądre ze strony Króla.
A tymczasem, jeszcze większe nieszczęście spadło na nasze królestwo. Pod zamkiem w pieczarze, tuż przy wejściu na wieżę zagnieździł się ogromny smok.
Paskudny wyjątkowo, cały czarny, śmierdzący, ociekający czymś lepkim jak smoła.
Gdy przelatywał nad królestwem, brud z niego kapał i oblepiał schludne uliczki, kwiaty, trawniki oraz ludzi. Smok stał się prawdziwym utrapieniem, pożerał olbrzymie ilości zwierząt. Znów wizja ubóstwa zawisła nad królestwem. Na dodatek smok ulokował się przy wejściu na wieżę. Drzwi zablokował olbrzymim głazem, tak że teraz nawet gdyby Królewna zgodziła się na warunki rodziców, to i tak nikt by jej z wieży nie wypuścił.
Głaz był tak ciężki, że potrzeba by było tygodnia aby go rozłupać, a smok opuszczał swoją pieczarę najwyżej na godzinę. Wykorzystując ten czas dworzanie podawali księżniczce jedzenie, które wkładali do spuszczanego na linie małego koszyczka, gdyż tylko taki przechodził przez wąskie okienko wieży.
Król osiwiał i przeklinał moment, w którym ukarał tak srodze swoje dziecko, ale cóż było robić? Tradycyjnie ogłosili, że jest smok do zabicia, pół królestwa i królewna za żonę.
Nazjeżdżało się śmiałków, co niemiara. Jak to bywa z taką ciżbą, rozrabiali, bili się między sobą, nie tylko ze smokiem, hałasowali po nocach, śpiewali a z ich obecności cieszyli się tylko karczmarze, ponieważ kandydaci na pokonanie smoka pili olbrzymie ilości piwa.
Lecz niestety, los ich był marny. Żaden królewicz ani nie książę, nie mógł pokonać bestii. Najpierw ruszali pędem do ataku, a potem jeszcze szybciej uciekali od buchającego smoczego ognia.
I nie ma się czemu dziwić, śmiałkowie ci mieli nieczyste serca. Wszak wiadomo iż zabicie smoka, królewna za żonę i bycie królem, nie przyciągało zacnych mężczyzn, tylko tych którzy buńczucznością, rządzą sławy i bogactwa się kierowali.
Królewna z żalem i beznadzieją oglądała te wszystkie porażki, jeszcze do niedawna odważnych rycerzy. Widziała nawet swojego niedawnego absztyfikanta, który przybył by – jak oznajmił – łaskawie uratować sąsiadkę. Lecz i jemu szczęście nie dopisało. Stanął wystrojony w świecącą, złotą zbroję, zwieńczoną na hełmie olbrzymim pióropuszem ze strusich piór, i zanim się obejrzał uciekał w te pędy, aż się za nim kurzyło. Miał wiele szczęści, bo zbroja była cała okopcona, stała się matowa i czarna, a z pióropusza został jeden złamany kikut, co dość komicznie wyglądało – jak jakaś złamana antenka.
Królewna patrząc na ten widok z góry, zaśmiała się w duchu, choć jej sytuacja do wesołych nie należała.
Po jakimś czasie, śmiałkowie chcący pokonać smoka, przestali przyjeżdżać.
Ludzie z królestwa klepali biedę i stopniowo przeprowadzali się do innych królestw.
Król zapadł w głęboką zadumę, siedział całymi dniami na tronie i wzdychał. Przestał się odzywać. Na każde pytanie odpowiadał tylko westchnieniem. Królowa, nie wiedząc co począć z tym wszystkim, zaszyła się w swych komnatach i na kolanach przesuwała paciorki, modląc się o ratunek.

Tak upłynęły lata...

Któregoś dnia Królewna wyjrzała ze swojej wieży by z nudów obserwować smoka, który akurat spał smacznie chrapiąc po sytym obiedzie. Śmierdział jak dawniej, ale Królewna nie zwracała już na to uwagi, po prostu przyzwyczaiła się do tej woni.
Postanowiła porozmawiać ze smokiem, tak dawno przecież z nikim nie rozmawiała.
- Panie smoku, panie smoku!!! - wołała
- Czego? - odpowiedział smok opryskliwie
- Czego pan od nas chce? Dlaczego pan nam dokucza i mnie więzi?
- Bo cię nie lubię, nie lubię was wszystkich, a ciebie szczególnie.
- Ale dlaczego? Przecież nic panu złego nie zrobiłam – dopytywała królewna
- Bo tak! Bo wszyscy ludzie są źli i mnie krzywdzą, a zwłaszcza te wszystkie ślicznotki, które myślą tylko o strojeniu się, chwaleniu swoją urodą i ilością zalotników.
- Ja taka nie jestem – odkrzyknęła Królewna
- Tak, tak, wszystkie tak mówicie, gdy się boicie, a potem polewacie smołą i podstępem próbujecie skrzywdzić. Znam ja już was kłamczuchy – żalił się smok.
Królewna nie miała pomysłu jak przekonać smoka o swojej dobroci i czystych zamiarach, zapytała więc:
- Czego potrzebujesz, byś poczuł się dobrze i bezpiecznie?
- Yyyyyyy - zaniemówił smok, ponieważ nikt do tej pory, w jego długim smoczym życiu nie zadał mu takiego pytania – nie powiem Ci – odpowiedział hardo.

Coś jednak drgnęło w jego smoczym sercu, bo układając się do snu rozczulił się nad sobą i tak jakoś smutno mu się zrobiło.
Rano obudził się z pewną nadzieją, spojrzał w okno wieży, nasłuchując czy Królewna już wstała.
Coś tam w tym oknie mignęło, więc podfrunął by zobaczyć z bliska.
- Wiesz co? - zagadał do Królewny, która już wstała i właśnie rozczesywała długie ciemne włosy – Potrzebuję by ktoś mnie przytulił, ukochał i po prostu pokochał – wyszeptał zmieszany – bardzo tego potrzebuję – dodał. - Jeśli zostaniesz moją przyjaciółką, taką prawdziwą, to obiecuję już nigdy nikomu nie dokuczać, a ciebie i twoje królestwo będę chronił.
Tym razem Królewna zaniemówiła. Zastygła wpatrzona w smoka, z ręką uniesioną nad głową, trzymając szczotkę. Ocknęła się jednak po chwili i rzekła
- Bardzo chętnie zostanę twoją przyjaciółką, przytulę cię, tylko musimy sobie zaufać. Ja ci obiecuję że nie ucieknę, ani cię nie okłamię, a ty mi obiecaj że mnie nie zjesz gdy wyjdę z wieży.
- No dobra obiecuję – odrzekł smok
- I ja ci obiecuję – odpowiedziała Królewna

Królewna bała się w głębi ducha, ale postanowiła skupić się na uczuciu prawdziwej przyjaźni i miłości, by je jak najszczersze okazać smokowi.
Smok tymczasem odwalił wielki głaz, uwalniając wejście na wieżę i Królewna pierwszy raz od wielu lat mogła stanąć na świeżym powietrzu.
Tak ją ten moment uradował, że rzuciła się ze szczerym uściskiem na szyję smoka.
Smok, w pierwszym momencie nie wiedział co robić, cały znieruchomiał, ale już po chwili i on przytulił delikatnie kruchutką i drobniutką Królewnę.
Nagle poczuł się bardzo szczęśliwy, bo w końcu ktoś go pokochał – tak po prostu. Podobna myśl przyszła i Królewnie do głowy, że zamiast walczyć wystarczyło tak po prostu, zaakceptować, polubić smoka. Oboje wyczuli, że myślą o tym samym i zaczęli się śmiać. Smok rechotał wypinając brzuchol i nagle wzrok Królewny przykuł jakiś błysk. Skóra na smoczym brzuchu jakby pękła i to właśnie spod niej coś błyskało.

- Co to może być? – zastanawiała się Królewna - Co Ci tam tak świeci na tym brzuchu?
Smok wygiął się by zobaczyć, o co pyta Królewna. Faktycznie coś mu się tam rozpruło. Drapnął pazurem i nagle oderwał sobie kawał czarnej, gumowej powierzchni, którą wszyscy brali za jego skórę. Błysk roztoczył się dookoła wielki, bo oto ukazała się przepiękna złota łuska. Smok zaskoczony zaczął rozdrapywać pozostałe gumowe połacie, a Królewna pomagała mu w tym z zapałem.

Oboje byli zaskoczeni, tym co odkrywają.
- Choć do jeziora, umyjemy cię – zaproponowała smokowi Królewna
- Ech, nie ja się boję wody – przyznał się przerażony smok
- No co ty, smoki się niczego nie boją, choć ze mną to cię w razie czego obronię – zażartowała Królewna i smok posłusznie powędrował za nią.

W jeziorze domyli dokładnie każdy zakamarek smoczego cielska. Tak w krótkim czasie śmierdzący, czarny potwór, przeobraził się w pięknego, błyszczącego od złota i dostojności, szlachetnego smoka.
- Woow – zawołała z zachwytem Królewna – jaki ty jesteś piękny-
- Piękny? – zdziwił się smok
- Spójrz na swoje odbicie w wodzie – doradziła Królewna
Smok spojrzał i zaniemówił.
- To naprawdę ja? - pytał
- No przecież, że nie ja – śmiała się Królewna – ja stoję obok ciebie – i pomachała do swojego odbicia – Będę bardzo dumna mając w twojej osobie, takiego ochroniarza i przyjaciela.
Smok już nic nie powiedział, tylko nieśmiało utulił Królewnę
- Ale, ale jak to się stało – dopytywała się Królewna – że ty aż tak zarosłeś brudem i nie widziałeś swojego piękna?
- Tuż po wykluciu się z jajka, małe smoki są brązowe, kolory dostają dopiero po ukończeniu stu lat. Zanim skończyłem setkę, pamiętasz jak opowiadałem ci, że ludzie polali mnie smołą. Do tego bałem się wody i tak przez lata narosła mi skorupa brudu. – wyjaśnił.
- To teraz wszystko rozumiem – uśmiechnęła się Królewna – poczekaj tu na mnie, pójdę teraz na zamek, uprzedzę wszystkich o nadejściu wspaniałego gościa. Nic się nie bój, pamiętaj jestem twoją przyjaciółką, prócz tego w moim królestwie szanuje się wszystkie istoty - jeśli nie rozrabiają – dodała i puściła oko do smoka, odchodząc w stronę wejścia na zamek.

Szok na widok wchodzącej Królewny w zamku był wielki, Król wstał i biegnąc do córki, pierwszy raz od lat przemówił:
- Córko, córeczko! - wołał ściskając Królewnę
Na te okrzyki wybiegła Królowa, która porzuciła swoje paciorki i biegiem wpadła do sali tronowej, po czym również zaczęła ściskać córkę.

Po dłuższej chwili Królewna ucieszona widokiem rodziców i kotów, ponieważ one również przybiegły przywitać swoją ukochaną panią, rozejrzała się dookoła.
To co zobaczyła, zasmuciło ją wielce.
Pajęczyny zwisały z sufitu, niepodpisane dekrety leżały porozrzucane wokół tronu, porozrywane listy ze skargami poddanych, wysypywały się z wielkich koszy. Oj zapuściło się to królestwo.
- Ojcze, cieszę się, że bardzo cię widzę i smucę jednocześnie widząc twoją bezradność – rzekła Królewna – pozwolisz, że pomogę ci postawić królestwo na nogi, przedstawię ci też naszego nowego przyjaciela, obrońcę królestwa – to on mnie uwolnił z wieży i wcale nie chce mnie za żonę - uśmiechnęła się mówiąc te słowa.
- Rób co chcesz córeczko – ucieszył się Król – ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie widząc cię całą i zdrową, na wolności.
- Skoro mogę robić co chcę – wykorzystała chwilę Królewna – to chciałabym Wam przedstawić naszego obrońcę i sprzymierzeńca. Poznajcie Złotego Smoka!

Król i Królowa pobiegli do okna za Królewną, a widok który zobaczyli, dosłownie zbił ich z nóg. Zanim jednak zdołali ocenić czy to strach czy zdziwienie nimi owładnęło, smok przemówił:
- Witajcie Królu i Królowo, chciałbym Was przeprosić za to całe nieporozumienie, które nastąpiło. Jeśli pozwolicie, naprawię wszystko co zepsułem, a przynajmniej spróbuję.

Po tej przemowie smok zamknął oczy, schylił łeb, złożył przednie łapy – chyba się koncentrował... i nagle roztoczyła się wokół niego złota, powietrzna fala. Krąg ten, w bardzo szybkim tempie się rozszerzał, a czego dotknął zmieniało się w nowe, czyste, bogate, młodsze.

Tak oto Królowi zniknęła siwizna i zmarszczki z twarzy, Królowej bruzdy smutku na obliczu, poznikały pajęczyny na zamku i w jednym niemalże momencie odżyło całe królestwo.
Nikt wcześniej nie przypuszczał, że Złoty Smok ma aż tak wielką moc, którą może pożytecznie użyć.
Radości było co niemiara. Świętowano chyba przez tydzień, a gdy ludzie już się nacieszyli, powrócili do zwykłego lecz szczęśliwszego życia.
Królewna prócz władania królestwem, zajęła się studiowaniem weterynarii i szerzeniem wśród innych królestw wiedzy na temat pożyteczności kotów. Jeździła na różne sympozja, wygłaszała referaty, pisała prace naukowe. Aż pewnego razu, zgłosił się do niej po radę pewien Król, który miał problem z plagą szczurów i myszy w swoim królestwie. Musicie wiedzieć, że król ten był młody, mądry i bardzo przystojny.... Od razu zaiskrzyło pomiędzy naszą Królewną a mądrym Królem.

Tak to niespodziewanie, gdy Królewna poszła za głosem serca, zamiast walczyć ze smokiem – zaprzyjaźniła się z nim, zrealizowała swoje pasję, na koniec spotkała miłość swojego życia..... bo wszystko dzieje się we właściwej kolejności i czasie, a miłość okazała się najpotężniejszym orężem w drodze do szczęścia własnego i niejednego królestwa...

niedziela, 30 sierpnia 2015

Bajka o pasji, odwadze oraz małej aferze kryminalnej

 Dzieci obawiają się wielu nowych czynności. Najprostszą drogą na przełamanie obaw i lęków jest sprowokowanie by dziecko wyobraziło sobie sytuację, której się obawia, w atmosferze sukcesu. Tak trenują sportowcy, zaczynają od treningu mentalnego, dopiero potem przechodzą do treningów fizycznych. Bajka ta powstała, by pomóc przełamać lęk przed jazdą na rowerze.        

    W pewnym drewnianym domku, otoczonym drzewami, mieszkała sobie dziewczynka. Miała na imię Weronika, chodziła już do pierwszej klasy i muszę Wam powiedzieć, że miała ona bardzo dużo talentów, jak na dziewczynkę w tym wieku. Lubiła rysowanie, malowanie i lepienie z plasteliny. Śpiewała najładniej z całej rodziny, kochała tańczyć, jeździć na rolkach... i wiecie co jeszcze? Kręciła dużo śmiesznych filmików. To był rodzaj weronikowego pamiętnika. Były w nim śmieszne miny, różne psikusy oraz cała gromada jej zwierzątek.
Bo ta Weronika miała chyba najwięcej zwierząt ze wszystkich dzieci jakie znam.
W jej domu niewątpliwie rządziły koty. Było ich aż pięć.
Pierwszą najważniejszą kotką była Tedi. Najważniejszą, ponieważ pozostałe koty zawsze liczyły się z jej zdaniem. Tedi była cała w biało-czarne łatki.
Druga kotka, szara w paseczki - Kalafior, którą tata Weroniki nazwał tak dziwnie, chyba dlatego że lubiła spać na jego dawnym komputerze nazywanym kalafiorem. Skąd ta dziwna nazwa, tego Weronika nie pamięta, była wtedy zbyt malutka aby cokolwiek pamiętać. Dziś tego komputera już od dawna nie ma w domu, więc nie ma co się zastanawiać. Najważniejsze, że Kalafior ma bardzo oryginalne imię jak na kotkę.
Kolejna to Izis, również łaciata, tym razem biało-szara kocica, uwielbiała się tulić i wskakiwać na kolana. Zupełnie nie bała się obcych i wszystkich zagadywała miałczeniem.
Była jeszcze długowłosa, biała kotka Marcysia, z jednym okiem żółtym a drugim niebieskim. Marcysia miała swój świat i zachowywała się się jak kocia księżniczka. Po każdym czesaniu przechadzała się po pokoju pokazując wszystkim jaka jest piękna, a potem znikała gdzieś w zakamarkach domu lub ogrodu, zajmując się dumaniem o swojej urodzie.
Rudi, to jedyny kocur w domu. Jak jego imię wskazuje, był cały rudy w pomarańczowe paseczki. On najczęściej siedział w ogrodzie pilnując - swojego terytorium – przed obcymi kocurami. Tyle o kotach, ale to dopiero początek opisu zwierzątkowej rodziny. Weronika miała też dwa pieski: buldożkę francuską Fifi oraz yorkę Wiki. Fifi była dość majestatyczna w porównaniu do szybko biegającej i wiecznie ruszającej się Wiki, lecz pomimo tak różnych charakterów były to najlepsze przyjaciółki. Uwielbiały się ze sobą bawić w ganianego lub psie zapasy.
W korytarzu, w olbrzymiej klatce mieszkały dwa zwariowane szynszyle: Tomasz i Oliwia. W ciągu dnia spały przytulone jak dwa kłębuszki, za to w nocy urządzały istne harce. A to skakały po wysokich półkach klatki, a to biegały w kołowrotku lub zażywały piaskowych kąpieli. W tych hałasach, choć nieco ciszej wtórowały im mieszkające w klatce obok kosztaniczki: Zuzia i Marysia, dwa chomiki i czasami świnka morska. Świnka Morska – Lola – jako jedyna z gryzoni mogła swobodnie poruszać się po domu. Wychodziła ze swojego domku kiedy tylko chciała. Czasami był to dzień, czasami noc. Lola była bardzo posłuszną świnką, która, załatwiała się tylko w jednym przeznaczonym do tego miejscu i nie obgryzała prawie niczego. Stąd tak duże zaufanie Weroniki do świnki. Tylko wiecie co, Lola miała jedną słabość, której nie mogła przezwyciężyć. Mianowicie bardzo przyjaźniła się z papugą nimfą Rastusiem. On również mógł wychodzić ze swojej klatki i często wędrował po podłodze za Lolą. Lubił też siadać na śpiących kotach lub psach i iskać ich futerka, ale spacery po domu w towarzystwie świnki lubił najbardziej. Tylko ta Lola miała obsesję na punkcie obgryzania papuziego ogona. Biedny Rastuś nie mógł pochwalić się długim ogonem jaki mają zazwyczaj nimfy, jego był nieco skrócony i lekko pofalowany na brzegach. Nie przeszkadzało mu to jednak specjalnie, w końcu piórka odrastały. Jedynie Weronika groziła śwince palcem. Lubiła gdy jej zwierzęta są zadbane i ładne.
Wszyscy goście, którzy odwiedzali drewniany domek, lubili wesołą gromadę zwierzaków, ale najbardziej zachwycali się olbrzymim akwarium, które umownie oddzielało kuchnię od pokoju. Stanowiło ono rodzaj bufetu, na którym przyrządzało się posiłki, kroiło kanapki, obierało warzywa itd.
Weronika uwielbiała wieczorami przykładać buzię do szyby i wyobrażać sobie, że jest syrenką pływającą razem z tymi wszystkimi rybkami. To było lepsze niż telewizja. W akwarium prócz rybek, mieszkały jeszcze ślimaki i małe słodkowodne krewetki, na cienkich nóżkach z długimi wąsami. Welony czyli złote rybki, zawsze gdy Weronika była blisko, podpływały do niej i sprawdzały czy przypadkiem nie sypie im jedzenia. Takie małe, wiecznie głodne łakomczuchy.
W pokoju dziewczynki mieszkały w słoiku patyczaki. To są takie owady, które prawie wcale się nie ruszają i na pierwszy rzut oka wyglądają jak suche patyki. Wszystkie koleżanki odwiedzające Weronikę w jej domu, nabierały się na nie. Myślały, że w słoiku są tylko suche gałęzie.
- Hi hi hi... - zazwyczaj, wtedy chichotała Weronika i odważnie dotykała patyczaka palcem, aby się drobinę poruszył i udowodnił swoje istnienie.
Tymczasowo dziewczynka gościła też wróbelka ze zwichniętym skrzydełkiem. Znalazła go w parku podczas spaceru z psami. Tak naprawdę to znalazła go Wiki. Weronika zabrała ptaszka do wujka weterynarza, który uczy ją jak dbać i opiekować się zwierzętami. On to właśnie opatrzył chore skrzydełko wróbla, wyjaśnił jak długo ptaszek powinien pozostać w gościnie u dziewczynki, by w pełni wyzdrowieć. Jak go karmić i co zrobić aby dziki wróbel jak najmniej się stresował przebywaniem w domu. Wujek śmieje się, że może kiedyś Weronika przez swoją miłość do zwierząt, przejmie po nim prowadzenie jego gabinetu. Ale tego Weronika jeszcze nie jest pewna. Nie wie co chce robić w przyszłości. Na szczęście ma dopiero siedem lat i nie musi teraz podejmować decyzji.
W każdym razie, dom Weroniki był pełen zwierząt i ona sama nigdy do końca nie była pewne ile tych zwierzaków razem z nią mieszka.
A to wszystko dlatego, że Weronika miała bardzo dobre serduszko i przygarniała wszystkie porzucone przez innych zwierzęta, które albo zostawały u niej na stałe, albo dostawały nowe domy i odpowiedzialnych, prawdziwie kochających właścicieli.
Dzień Weroniki wcale do łatwych nie należał, ponieważ wszystkie te istotki należało nakarmić, uczesać, posprzątać w klatkach i kuwetkach. I tu należy przyznać, że większość dzieci, gdy prosi rodziców o zwierzaka, obiecuje że będzie się nim zajmować, tak nasza Weronika naprawdę tej obietnicy dotrzymywała, rzeczywiście kochała i dbała o wszystkie swoje zwierzęta.
Zastanawiacie się też zapewne jak to się działo, że te wszystkie zwierzęta nie pozjadały się? Dlaczego żaden z kotów nie miał ochoty na chomika lub wróbelka?
Otóż zdradzę Wam pewien sekret, tylko nie mówcie o tym nikomu: Weronika znała mowę zwierząt. Potrafiła z nimi rozmawiać, a wszystkie zwierzęta jej słuchały, nawet patyczaki.... no prawie wszystkie, bo pamiętacie co robiła... świnka Lola?
Weronika wyjaśniła swoim podopiecznym, że mieszkając z nią stanowią jedną wielką rodzinę, w której wszyscy się kochają i nikt się nie zjada ani nie krzywdzi. Dlatego w domku Weroniki na jednej kanapie, tuląc się do siebie spały jednocześnie psy, koty, świnka morska oraz papuga.

Tak jak Wam wspominałam, nasza bohaterka miała dużo talentów, dużo czasu spędzała na dworze, wspinając się po drzewach, jeżdżąc na rolkach. Potrafiła nawet jeździć na łyżwach i nartach. Zazwyczaj była bardzo odważna, jednak nie wiadomo dlaczego bała się jeździć na rowerze.

Tata kupił Weronice piękny, różowy rower, z koszyczkiem z przodu kierownicy, wstążeczkami na bokach rączek. Taki wymarzony pojazd każdej dziewczynki. Niestety po kilku próbach nauki jazdy Weronika nie polubiła roweru. A że była bardzo stanowcza w tym nielubieniu, rower kolejny sezon stał samotnie w garażu.

Z nadejściem wiosny, tata próbował namówić Weronikę, kilka razy, by jednak spróbowała się przekonać do roweru. Zachęcał ją wizją wspólnych wycieczek po okolicy. Nic z tego. Weronika zaszyła się w swojej skrytce na drzewie wraz z kotami na długie godziny i nie wyszła z niej póki tacie nie przeszła ochota na wycieczki rowerowe.

Tymczasem koty próbowały wytłumaczyć Weronice, że jazda na rowerze to nic trudnego. Skąd koty o tym wiedzą – nie mam pojęcia. Przyznam, że nigdy nie spotkałam kota jadącego na rowerze, ale ponoć koty wiedzą wszystko, więc uznajmy że miały dobre argumenty.
- Weroniko – opowiadała Tedi – wystarczy, że złapiesz równowagę, gdy wsiądziesz i ruszysz na rowerze. To dużo łatwiejsze niż utrzymanie równowagi na łyżwach.
Weronika nic nie mówiła. Szczerze mówiąc była zła, że koty nie rozumieją jej buntu rowerowego.
- Mi się bardzo podoba ten różowy kolor i koszyk – dodała Marcysia – mogłabym jeździć w takim koszyku
- Oj dziewczyny – wtrącił się Rudi – wy się nie znacie i uważacie, że najważniejszy jest kolor, a tu liczy się technika! Technika jazdy, jest bardzo prosta. Wsiadasz na rower, jedną nogą się odpychasz, drugą naciskasz pedał i jedziesz. Proste? Proste – sam sobie odpowiedział.
I koty zaczęły dyskutować, który z nich ma lepszy sposób na jazdę rowerową.
Gdyby nie tata kręcący się po ogrodzie, Weronika już dawno zostawiłaby koty same z ich przemądrzałymi radami, a tak musiała ich wysłuchiwać.

Na szczęście był to już koniec dnia. Dziewczynka zeszła z drzewa, szybko przemknęła się do kuchni, zrobiła sobie dwie kanapki i zaszyła się tym razem w swoim pokoju.

Następnego dnia, szczęśliwie wszyscy zapomnieli o rowerowym prześladowaniu.

Weronika od rana bawiła się w to co lubi najbardziej, czyli kręceniem filmów. Filmowała tabletem, tym razem psie zabawy w ogrodzie. Fifka i Wiki turlały się po trawie, skakały ze szmatą do wycierania podłogi, która akurat suszyła się na płotku i spadła zdmuchnięta przez wiatr. Ganiały się szarpiąc ją, trzepiąc – wyglądało to przezabawnie.
- Będzie z tego śmieszny filmik – myślała Weronika.
Nagle usłyszała gwizdanie czajnika, które się nasilało i nasilało.
- Czy nikt nie może wyłączyć tej wody? - pomyślała zdenerwowana – ten gwizdek psuje mi film!
Odłożyła tablet i pobiegła do kuchni wyłączyć gaz pod gotującą się wodą.

Gdy wróciła dosłownie po chwili, w ogrodzie zastała przerażoną Fifi – samą!
- Gdzie jest Wiki? - zapytała buldożkę?
- Jakiś pan fskoczył do ogrodu i ją zabrał – odpowiedziała drżącym głosem Fifi
- Jak to?
- Sama zobacz – sunia wskazała mordką na wciąż nagrywający film tablet
- Nie mamy teraz na to czasu – Weronika szybko podejmowała decyzje – W która stronę poszedł ten pan?
- Tam pobiegł do parku!
- Gońmy go! Ty go wytropisz
- Ale ja go nie dogonię, mam za krótkie łapki i ty też biegasz folniej od niego, to jest dorosły mężczyzna!
- Nie ma chwili do stracenia – krzyczała zdenerwowana Weronika – biorę rower!
- Fifi zaniemówiła, przełknęła tylko ślinę i patrzyła jak Weronika wyciąga rower z garażu. Zanim zdążyła pomyśleć o tym co się dzieje, dziewczynka wsadziła ją do koszyka, wyprowadziła swój różowy pojazd na ulicę iiii.....
Przypominając sobie to wszystko co mówił jej tata oraz koty, usiadła na siodełku, prawą nogą nacisnęła pedał, lewą odepchnęła się od ziemi, chwilę pokręciła kierownicą dla złapania równowagi i nie wiedzieć kiedy, już jechała parkową alejką.
- Masz trop? Mów w która stronę mam jechać!
- Prosto, w stronę stawu – sapała niuchając Fifi, nie wierząc w to wszystko co się dzieje
Weronika pędziła na rowerze, prawie nie zastanawiając się co robi. Miała tylko jeden cel: dopaść jak najszybciej porywacza Wiki. Nie zwracała uwagi na pęd powietrza, choć jechała bardzo szybko, jak na swoją pierwszą samodzielną jazdę rowerową. Uważała tylko by nie wpaść w jakiś dół, wchodzić delikatnie w zakręty i nikogo po drodze nie rozjechać.
- To on! To on! – zaczęła szczekać Fifi
Rzeczywiście, alejką parkową wzdłuż stawu szybkim krokiem szedł mężczyzna, ewidentnie coś upychając za pazuchą kurtki.Był ogromy
- Co mogę teraz zrobić? On jest za duży – gorączkowo myślała Weronika. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła zbliżający się patrol policji. Podjechała do nich i szybko wykrztusiła:
- Ten pan ukradł mi pieska, zabrał go z mojego podwórka! - wskazała palcem.
Policjanci pędem ruszyli w pościg za szybko odchodzącym mężczyzną. Szczęśliwie oni też potrafili szybko biegać. Stanęli przed człowiekiem, który faktycznie za pazuchą ukrywał Wiki.
Weronika podjeżdżając do nich zobaczyła, że coś jest jednak nie tak. Jakoś nie odbierają mu pieska.
- Ten pan twierdzi, że pies jest jego – zwrócił się policjant do pełnej oburzenia dziewczynki.
No tego to już było za wiele. Weronika zacisnęła zęby, bez słowa wyjęła z koszyczka tablet, który przezornie zabrała ze sobą. Odnalazła właściwy fragment i pokazała policjantom swój ostatni filmik z bawiącą się Fifi oraz Wiki. Była tam również ta cześć filmu, której wcale nie miała w planach nakręcić, a był to fragment w którym złodziej zabierał Wiki z ogrodu. Tak wyraźne ujęcie było niezbitym dowodem.
Zły człowiek, widząc że jest bez szans, rzucił Wiki w jednego z policjantów, który na szczęście miał szybki refleks i złapał w porę pieska. Drugi policjant puścił się w pogoń za zbiegiem i tyle ich Weronika widziała.
- Chodź zaprowadzę cię do domu, musimy spisać zeznania – rzekł rezolutnie policjant z szybkim refleksem - mam nadzieję, że kolega go złapie, on jest naszym najlepszym biegaczem – powiedział z dumą o koledze.
Weronika westchnęła i pozwoliła się odprowadzić do domu.
Gdy tak wędrowała przez park, tuląc Wiki w ramionach, już spokojna i bezpieczna w towarzystwie stróża porządku, zaczęła sobie powoli uświadamiać co się stało.
Patrzyła kątem oka na rower, który prowadził policjant i uświadomiła sobie jak fajne jest to urządzenie. W pamięci odtworzyła jak szybko jechała, jaką przyjemnością był pęd powietrza i wiatr we włosach... Uśmiechnęła się do samej siebie i mocniej przytuliła Wiki.

Wieczorem niespodziewanie, choć już wszelkie formalności i zeznania zostały spisane, pod drewniany dom zajechał policyjny radiowóz. Wysiadło z niego tych samych dwóch policjantów, którzy złapali złodzieja Wiki.
- Dobry wieczór państwu – przywitali się chórem i z uśmiechem
- Przyjechaliśmy pogratulować ci Weroniko, ponieważ dzięki tobie zdemaskowaliśmy szajkę psich złodziei – wyjaśnił najszybciej biegający policjant. - Ten złodziej, którego złapaliśmy wszystko nam wyśpiewał.
- Tak – dodał drugi, ten od refleksu – kradli psy, a potem zgłaszali się jako rzekomi znalazcy i wyłudzali nagrody. Oj będą mieli czas na przemyślenie swoich złych uczynków.
- Ale my mamy jeszcze jedną prośbę do ciebie Weroniko – rzekł z tajemniczym uśmiechem policjant biegacz. - Nasz komendant chce cię jutro odznaczyć medalem za wzorową postawę obywatelską. Bez Twojego pościgu i filmu, który jest niepodważalnym dowodem, tak łatwo byśmy nie wpadli na trop tych ludzi. Czy zechcesz wystąpić razem z nami w wywiadzie do telewizji?
- Dobrze – skromnie zgodziła się Weronika, rumieniąc się przy tym prześlicznie.

To była całkiem niezła uroczystość w komendzie policji. Sam pan komendant w galowym mundurze odznaczał Weronikę złotym medalem. Grała orkiestra dęta, a pan z wielkim bębnem wybijał dudniący rytm. Błyskały flesze i tak jak zapowiedzieli policjanci na zakończenie podeszła pani z mikrofonem i pan z profesjonalnym sprzętem filmowym.
Weronka z policjantami przed kamerą, jeszcze raz opowiedzieli w jaki sposób złapali złodzieja. Pani redaktor wysłuchała opowieści o porwaniu Wiki z zapartym tchem, a na koniec zapytała:
- Czy chcecie coś na zakończenie powiedzieć naszym telewidzom, tak prywatnie, od siebie?
- Tak, ja chcę – śmiało zgłosiła się Weronika – Ja bardzo chcę wam wszystkim przypomnieć, że zwierzęta to nasi najlepsi przyjaciele, którzy nas szczerze kochają, mają swoje uczucia, radości i smuteczki. Dlatego tak ważne jest abyśmy nigdy ale to nigdy ich nie porzucali i właściwie o nie dbali. To są żywe istoty nie zabawki.
Pani dziennikarka zaniemówiła, nie spodziewała się aż tak poważnego apelu z ust małej dziewczynki. Wyjąkała coś tylko, a potem machnęła ręką do kamerzysty i dodała:
- Te moje jąkania na koniec wytniesz – a zwracając się do Weroniki dodała z uśmiechem – Dzięki tobie zaczynam wierzyć w przyszłe pokolenia.
O co chodziło tej pani, Weronika dokładnie nie wiedziała, natomiast czuła się już głodna i zmęczona, nabrała ochoty na powrót do domu.

Siedząc przy kuchennym stole, jedząc rosół, w otoczeniu psów i wszystkich kotów, Weronika niespodziewanie zapytała:
- Tato, a pojeździmy jutro rowerami po parku?
- Tata zakrztusił się właśnie połykanym rosołem, patrząc z niedowierzaniem na Weronikę.
- D-dobrze – odpowiedział zaskoczony ale i uśmiechnięty, gdy już uporał się z przełknięciem makaronu – pokażę ci miejsce w parku, gdzie jest ukryty pewien skarb. Chcesz?
Weronika uśmiechnęła się do taty, a tata do Weroniki i tak uśmiechając się w milczeniu kończyli obiad, bowiem czekały na nich ciekawe wycieczki i wiele niezwykłych skarbów do odkrycia.
Tak Fifi kocha Pana Policjanta fot. Joanna Hrk

czwartek, 27 sierpnia 2015

Jak zostać mądrą księżniczką

Nieśmiałość i lęk przed nieznanym, to zmora niektórych dzieci. Ta bajka ma na celu przełamanie obaw przed poszerzeniem strefy komfortu i ukazanie korzyści jakie płyną z odkrywania nieznanego.


     Za siedmioma ulicami, za siedmioma sklepami, całkiem niedaleko dużego osiedla, w małym domku z ogródkiem mieszkała wraz z rodzicami, dziewczynka o imieniu Asia.
Asia była najzwyklejszą dziewczynką pod słońcem. No, może nie była zbyt duża. Właściwie to była najniższa w klasie Ic, i wszyscy wołali na nią Mała Asia. To bardzo smuciło dziewczynkę, bo wcale nie chciała być mała. Marzyła by być już dużą i to nie tylko dorosłą, ale pragnęła być jedną z najwyższych dziewczynek w swojej klasie, by już nikt nigdy nie nazwał ją „Małą Asią”.
Asia ukończyła siedem lat i choć dziadek cały czas przypominał jej o tym jaka już jest dorosła i odpowiedzialna, to Asia wcale a wcale się taka nie czuła. W klasie miała tylko jedną koleżankę, z którą czasami rozmawiała. Za to bardzo często dokuczali jej chłopcy, wrzeszcząc za nią na przerwach – Maluch, Mała Asia, Mała Asia! - Nienawidziła ich za to. Przez to wszystko Asia, która i tak z natury była wstydliwa, wstydziła się jeszcze bardziej. Do głowy jej nie przyszło aby zacząć rozmowę z jakąś dziewczynką z klasy. Bała się, że zaczepiona dziewczynka, zamiast miło z nią porozmawiać, będzie się naśmiewała z Małej Asi. Dlatego bohaterka naszej historyjki, zamiast bawić się z dziećmi na przerwach, nawiązywać przyjaźnie i znajomości, uciekała w świat fantazji. Wyobrażała sobie królewskie bale, na których tańczy jako jedna z najpiękniejszych księżniczek, przygody, w których ratuje świat, elfy i wróżki, które czarami odmieniają jej życie.
Tak upłynął Asi samotny rok szkolny. Odbyło się uroczyste zakończenie roku, dumni rodzice podziwiali jej pierwsze w życiu świadectwo szkolne, na którym było wyraźnie napisane, że Asia zdała do drugiej klasy. A następnego dnia nastały wakacje.....

Jak cudownie było wylegiwać się w łóżeczku, nie musieć wstawać tak wcześnie. Asia była prze szczęśliwa. Również dlatego, że przyjechała do niej babcia, aby opiekować się wnuczką, gdy rodzice będą w pracy. Babcia jest kochana, gotuje pyszne obiadki, zna mnóstwo ciekawych historyjek. Pozwala na wszystko i czasami nawet, potrafi się bawić zabawkami. Taak, wakacje są cudowne – myślała Asia.
Czas mijał, upłynęły dwa pierwsze tygodnie wakacji, aż tu nagle stało się coś, co się po prostu nie mieści w głowie!
Babcia dostała zaproszenie na wyjazd do sanatorium. Tak nagle, bez uprzedzenia. Asia nie mogła tego pojąć, ale najgorsza w tym wszystkim była reakcja rodziców. Wiecie co oni wymyślili? Postanowili wysłać Asię na kolonie!!!
Asia płakała cały dzień, nie chciała nic jeść.
- Ci rodzice nic nie rozumieją! - myślała - Jak mogą tak mnie krzywdzić?
Na nic się zdały tłumaczenia babci, że taki niespodziewany wyjazd do sanatorium to dar losu, że takie okazje się nie zdarzają, że jedzie ze swoją przyjaciółką, i że wróci zdrowsza i wypoczęta itd. itd. Dla Asi nie miało to znaczenia, czuła się źle bo skrzywdziła ją nawet jej ukochana babcia. Jak mogła ją tak zawieść?
A rodzice? Oni też próbowali opowiadać jak to fajnie jest na tych koloniach, jakie przygody ją czekają, nowe koleżanki, koledzy.
– Aha – myślała Asia – czekają mnie trzy tygodnie dokuczania, samotności i to jeszcze gorzej niż w szkole, bo do domu wrócę dopiero po baaardzo długim czasie. Oczywiście próbowała wyjaśnić rodzicom swoje obawy, ale rodzice jej nie wierzyli, mówili tylko, że przesadza.
I co wy byście zrobili w takiej sytuacji? Asia potrafiło tylko jedno. Płakała rzewnie w poduszkę i wyobrażała sobie jak odchodzi w świat. I niech rodzice żałują, że ją tak skrzywdzili. Kiedy wyobrażała sobie tę sytuacje, było jej jeszcze bardziej żal samej siebie, więc płakała więcej, tak że niemal zabrakło jej łez, lecz nic a nic to nie zmieniło.

W przeddzień wyjazdu, rodzice spakowali Asi wielką torbę na kółkach. Mama wyjaśniła co wkłada do środka, jak używać niektórych rzeczy, np. płynu do prania. Strasznie dużo ich tam zapakowała. Po wielkim mocowaniu się, upychani oraz dociskaniu, udało się w końcu zapiąć suwaki w napęczniałej od nadmiaru zawartości torbie. Tata zastanawiał się jak potem Asia sama to wszystko spakuje i jak poradzi sobie z zapinaniem, ale mama ucięła rozważania, mówiąc że duża już córeczka poprosi panią opiekunkę o pomoc.

Wieczorem układając Asię do snu, mama dwa razy dłużej czytała dziewczynce książkę i trzy razy mocniej ją wyściskała przed zgaszeniem światła. Mówiła, że jest z niej dumna, ale Asia wolała myśleć, że mama ma wyrzuty sumienia i stąd ta cała troska oraz komplementy.
Mama wychodząc z pokoju zgasiła światło....

Asia długo nie mogła zasnąć, wierciła się, płakała i bała. Bała się wyjazdu, nadal, ale prócz tego bała się jeszcze stwora spod łóżka. Zawsze, kiedy czuła się źle ten stwór dawał o sobie znać. A to skrobaniem, a to mruczeniem, czasami trzaskaniem. Asię paraliżował strach tak bardzo, że obgryzała paznokcie. Oczywiście nikt jej nie wierzył, gdy opowiadała o stworze. Mama beształa ją tylko za paznokcie, a o stworze nawet słyszeć nie chciała.

Rozumiecie więc, jak bardzo Asia bała się tej nocy?
I jak to zwykle bywa, właśnie w takiej beznadziejnej sytuacji, nastąpiły rzeczy niezwykłe. Zaczęło się od chichotania, gdzieś pod sufitem.
Asia spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła świecący punkcik, który stopniowo rósł i rósł, aż stał się białą, chichoczącą panią, ze skrzydełkami ważki.

Asia w pierwszym odruchu schowała się pod kołdrę, ale zaraz pomyślała, że ta pani jest ładna i się śmieje, więc nie może być zła, tylko musi być dobra.
Wystawiła czubek głowy, tak aby obserwować świecącą postać. Chichocząca pani sfrunęła z sufitu i usiadła na brzegu asiowego łóżka.
- Witaj księżniczko, jestem Ciocia Śmieszka, dobra wróżka. Przychodzę do wszystkich dzieci, które za dużo płaczą, by je rozśmieszyć. Ty ostatnio pobiłaś olbrzymi rekord. Płakałaś najwięcej ze wszystkich dzieci na świecie, więc oto jestem by Ci pomóc i przywołać uśmiech na twojej buzi.
Asia nie była w stanie nic powiedzieć, obserwowała tylko prześliczną Ciocię Śmieszkę i słuchała z niedowierzaniem, tego co ona mówi. Trzeba przyznać, że ciocia Śmieszka była wyjątkowa. Śmiała się tak pięknie i była taka ładna, że Asia gdyby nie strach też by się z nią chętnie pośmiała.

Tymczasem dobra wróżka kontynuowała swoje wyjaśnienia.
- Joanno, ty jeszcze tego nie wiesz, ale jesteś prawdziwą księżniczką z Krainy Tajemnic. Czy chciałabyś zobaczyć swoje królestwo, czy wolisz pozostać tutaj i być Małą Asią?
Asia nie dowierzała, temu co słyszy. Owszem, nie raz marzyła o tym i często bawiła się w księżniczkę, ale w Krainie Fantazji przecież nigdy nie była. A co z rodzicami, oni też są z tej krainy?
Ciocia Śmieszka chyba czytała w jej myślach.
- Księżniczko, Kraina Tajemnic rządzi się innymi prawami niż zwykłe życie tutaj. Tam czas płynie zupełnie inaczej, a każdy z nas może żyć jednocześnie w dwóch światach, tutaj i tam. Oczywiście jeśli tylko bardzo tego chce. Teraz nadszedł moment abyś i ty podjęła decyzję, czy chcesz żyć również w Krainie Tajemnic. Życie tam jest przepiękne, pełne baśniowych zwierząt, przygód ale i trudnych wyborów. Jeśli masz dobre serce nie masz się czego obawiać. Lecz ostrzegam, czasami może być groźnie. Aby dostać się do Krainy Tajemnic należy wykazać się wielką odwagą – czy jesteś na to gotowa?
Asia zaczęła szybko przypominać sobie, jak bardzo zawsze chciała być księżniczką. Mieć damy dworu, stroje, klejnoty, mnóstwo przyjaciół do zabawy. Nadal nie mogąc wykrztusić słowa, kiwnęła głową na znak gotowości.
- A więc Wasza Wysokość – och jak bardzo podobał się Asi ten tytuł, aż ciarki ją przeszły po plecach ze szczęścia – zapraszam na pierwszy sprawdzian. Zaraz przyjdzie do ciebie twój przewodnik. Czekał on na ten moment od wielu miesięcy. Tylko on może cię zaprowadzić do twojego księstwa. Nie wolno ci stchórzyć, pamiętaj o tym – zachichotała ciocia Śmieszka.
Asia z przerażenia otworzyła szeroko oczy, czuła jakiś wielki podstęp, jednak na wycofanie się było już za późno.
- Do zobaczenia w Krainie Tajemnic księżniczko, pamiętaj nie bój się niczego – powtórzyła odlatując wróżka. I tak jak się pojawiła, tak zniknęła, jako mały punkcik na suficie.
Zapanowała zupełna ciemność. Taka najgłębsza, jak to zawsze zaraz po zgaszeniu światła, zanim wzrok przyzwyczai się do ciemności.
I właśnie w tych otchłaniach czerni, spod łóżka zaczęły wydobywać się pomruki. Łóżko lekko podskakiwało, a Asia znów nakryła się kołdrą dygocąc ze strachu. Przez moment myślała, że serce podejdzie jej do gardła. Drżąc, szybko analizowała wszystko co się wydarzyło i przypomniała sobie słowa wróżki, by niczego się nie bała, i że jest to tylko test. Tej myśli dziewczynka uchwyciła się kurczowo, akurat w chwili, gdy spod łóżka wylazło coś wielkiego, chrumkającego i sapiącego. To coś, po dłuższej chwili zaczęło pogwizdywać sobie, chyba tak dla zabicia czasu.
Asia zdziwiona, wyjrzała jednym okiem spod kołdry. Przy jej łóżku stał wielki włochaty stwór z rogami. Wyglądał jak ogromny, czarny pompon. Asię to duże coś najpierw przestraszyło, ale zaraz potem wyczuła przyjacielskie nastawienie. Może to przez to, że wygwizdywał wesołą melodyjkę?
Asia postanowiła być odważna. Wyszła spod kołdry i przyglądała się ciekawie rogatemu pomponowi, choć w każdej chwili była gotowa by znów schować się pod kołdrę.

Stwór widząc, że Asia w miarę opanowała się, przestał gwizdać. Odchrząknął i zaskakująco cieniutkim głosikiem zaczął mówić:
- Wasza Wysokość, jestem twoim przewodnikiem do Krainy Tajemnic. Mam cię tam dostarczyć całą i zdrową, jeśli tylko tego zechcesz. A ty, jeśli się dobrze spiszę, w nagrodę odznaczysz mnie imieniem.
Asia jeszcze nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Pamiętajmy że była bardzo nieśmiała i wstydliwa. Lecz cieniutki głos stwora przekonał ją na tyle, że była skłonna mu zaufać. Postanowiła podejść do niego by go dotknąć. Ostrożnie wyciągnęła dłoń i pogłaskała niezwykle miękkie futro. Włosy te nie przypominały sierści żadnych znanych dotąd Asi zwierząt. Były grube, mięciutkie, trochę takie jak wełna, z której babcia dziergała swetry na drutach.
- Jaka jest decyzja Waszej Wysokości ?– zapiszczał stwór – przenosimy się?
- Dobrze – cienkim głosikiem odpowiedziała Asia spuszczając głowę, tak jak to zawsze robią dzieci, które są bardzo ale to bardzo nieśmiałe.
- Zapraszam, więc do podróżowania. Proszę się we mnie wtulić i mocno trzymać.
Asia, przylgnęła do miękkiego futra stwora. Próbowała go objąć, ale on składał się chyba z samych włosów. Umościła się w nim więc, otulając jak ciepłym szalem.
- Prawdziwy pompon – zdążyła tylko pomyśleć zanim jakaś siła zassała ją razem ze stworem do niewidzialnego portalu, a zaraz potem wyrzuciła na coś miękkiego.

                                                                                   ***

Potoczyli się razem po lawendowej, pachnącej trawie. Był dzień, śpiewały ptaki, dookoła łąki na której wylądowali, rosły różowe drzewa. W oddali na wzgórzu stał... zamek? Zamek, a może coś, co w normalnych bajkach powinno być zamkiem. Ta budowla wyglądała jak muszla wielkiego ślimaka, tyle że z dużą ilością okiem i chorągwiami na szczycie.
- Oto cel naszej podróży Wasza Wysokość. Gdy przekroczymy wrota twojego zamku, nagrodzisz mnie imieniem, dobrze?
- Dobrze – nadal cicho i nieśmiało odpowiadała Asia
Ruszyli w drogę ku zamkowi. Asia przyglądała się ukradkiem stworowi. Co za dziwne stworzenie z niego było. Nie miał nóg, poruszał się chodząc chyba na tych swoich włoso-sznurkach, rogi wyrastały... chyba z głowy – jeśli ją miał tam w środku. Oczy były w normalnym miejscu, ale chyba wyrastały na specjalnych sznurkach, tak jak rogi u ślimaka. A buzia to była długa, cienka trąbka zakończona ustami. Nie wiadomo czy miał uszy, za to wydawał dużo dźwięków charkająco-chrumkających.
- I ten piskliwy głosik – myślała dziewczynka – Ależ on jest śmieszny i sympatyczny, szkoda że tyle czasu się go bałam.
Wędrowali sobie równym krokiem (o ile jedno z nich kroczyło), w milczeniu i podziwiali otaczającą ich niezwykłą przyrodę. Ciocia Śmieszka miała rację, ta kraina jest piękna i zupełni inna niż nasz ludzki świat. Droga nie była ani twarda, ani kamienista, bardziej przypominała bieżnię, która biegnie wokół boiska przy szkole Asi. Nie była też jednolitego koloru, przez całą jej długość biegły tęczowe fale. Niektóre krzewy przy drodze, miały zamiast kwiatów puchate kłębuszki w pastelowych kolorach. Asia dotknęła jednego z nich, a puch oblepił jej palce. Próbowała go strzepnąć, ale to coś za bardzo nie chciało się odkleić. Stwór obserwował poczynania dziewczynki:
- To się je – wyjaśnił – spróbuj, jest nawet dobre.
Asia oblizała palec, faktycznie te puszki smakowały jak wata cukrowa, choć nie były aż tak słodkie. Od teraz korzystając z każdego mijanego krzewu, do woli częstowała się różnymi kolorami puszków.
- Ciekawe – myślała – czy te owoce są jak słodycze? Czy też mają witaminy, i czy mama pozwalałby mi je jeść przed obiadem?

Powoli dochodzili do zamku. Zaczęli się już wspinać po wzgórzu i wtedy właśnie zleciała do nich Ciocia Śmieszka.
- Gratuluję księżniczko – zachichotała – jestem z ciebie dumna, dałaś wyraz prawdziwej odwagi, stając oko w oko ze swoim strachem. Widzę też, że chyba się polubiliście.
Asia z uśmiechem pokiwała głową. Słowa wróżki ośmieliły ją i i dodały otuchy. W końcu to jest ktoś, kogo już zna, więc powoli przestawała się wstydzić.
Ciocia Śmieszka wzięła lepką od pianek rączkę Asi i tak trzymając się za ręce, powędrowali ku bramie wielkiej muszli.

Przed grubymi, drewnianymi, okutymi żelazem wrotami zatrzymali się. Ciocia Śmieszka pociągnęła za łańcuch wiszący z prawej strony bramy. Dobiegły ich odgłosy dzwonienia zza murów, po czym uchyliło się małe okienko, przez które wyjrzała szara, wąsata twarz.
- Kto tam? – zapytała basem twarz.
- Jej Wysokość z Ciocią Śmieszką i stworem bez imienia – odpowiedziała wróżka.
Okienko zamknęło się z trzaskiem. Po drugiej stronie bramy coś zaszurało i wrota z łoskotem otworzyły się.
Ruszyli. Stwór zaczął wydawać przedziwne dźwięki, wręcz popiskiwać, chyba coś się z nim działo.
- Aaaa tak – przypomniała sobie Asia– on się cieszy, że zaraz dostanie imię.
Zanim wyszli z korytarza bramy, Asia zatrzymała się. Jej towarzysze uczynili to samo. Zapadła uroczysta cisza, ponieważ wszyscy wiedzieli co ma teraz nastąpić. Asia gorączkowo próbowała sobie wyobrazić lub przypomnieć jak powinna wyglądać taka ceremonia nadania imienia. Przez głowę przelatywały jej różne obrazy z chrzcin małego kuzyna Pawełka, ale to nie, nie pasowało do tej chwili.
- O już wiem – pomyślała przypominając sobie scenę z jednego filmu o rycerzach.
- Szanowny stworze – powiedziała cichutko ze spuszczoną głową, po czym chrząknęła i zaczęła jeszcze raz. W końcu dla stwora to takie ważne, więc nabrała powietrza w płuca, spojrzała odważnie w oczy na sznurkach i wyciągając dłoń, którą dotknęła miejsca gdzie zazwyczaj znajduje się lewe ramię, uroczystym tonem rzekła:
- Szanowny stworze, za twoje zasługi, cierpliwość w czekaniu pod moim łóżkiem i bezpieczne dostarczenie mnie do mojego księstwa, nadaję ci imię Pompon!
Ależ ten stwór się ucieszył. Jak podskakiwał, jak popiskiwał! Widać że bardzo podobało mu się jego imię.
- Jestem Pompon, jestem Pompon – cieszył się – Pomponik, Pomponiątko
Ciocia Śmieszka zaśmiewała się na ten widok zaraźliwym śmiechem, śmiała się więc i Asia. Nagle poczuła się z siebie taka zadowolona i szczęśliwa, chyba jak nigdy dotąd.
Śmiali i cieszyli się tak długo, że ciocia Śmieszka aż musiała otrzeć łzy z oczu, a Asię rozbolały mięśnie brzucha. No kto by pomyślał, że strach przyniesie jej tyle dobrego i wesołego. Gdy wszyscy już się wyśmiali, wróżka zaprosiła ich by ruszyli w dalszą drogę, na spotkanie z poddanymi.
Przechodzili długimi korytarzami, łagodnie biegnącymi pod górę, aż doszli do dziedzińca znajdującego się w górnych partiach muszli.
- Księżniczko, czas abyś poznała swoich poddanych – poinformowała ją wróżka. - Najpierw jednak musisz się przebrać w odpowiednie szaty. Księżniczce nie przystoi występować w piżamce przed ludźmi.
No tak, Asia wciąż miała na sobie piżamkę w misie, którą kupiła jej mama.

Ciocia Śmieszka zaprowadziła dziewczynkę do jej komnat. W jednej z nich zgromadzone były damy dworu. Jak bardzo ucieszyły się na jej widok! Wszystkie zaczęły ją tak ściskać z radości, że przez moment Asia pomyślała, iż ją uduszą. Na szczęście damy dworu znały umiar i zaraz po wylewie czułości, ustawiły się w rządku, po czym zaczęły się przedstawiać. Miały dziwne imiona, pierwsza z nich nazywała się Hiacynta, druga – Kryształa, trzecia – Werbena, a czwarta najmłodsza, chyba w wieku Asi – Lili.
Wszystkie miały na sobie przepiękne suknie haftowane złotą nitką i drogimi kamieniami. Asia zawsze marzyła o takich strojach. Tym razem nie musiała o nich marzyć. Damy dworu zaprowadziły Asię do jej komnaty – garderoby. Dziewczynka aż otworzyła buzię na widok tych wszystkich, pięknych sukienek.
- Łaaaaaaał – zachwyciła się – czy, czy to moje sukienki, dla mnie? - zupełnie zapomniała o tym, że jest nieśmiała. - Mogę przymierzyć tę niebieską? Albo nie, tą różową? Albo tą złota?
- Księżniczko, którą tylko zechcesz, wszystkie są twoje – odparła Ciocia Śmieszka, która nadal towarzyszyła Asi.
Asia pozwoliła ubierać się damom w złotą suknię. Damy dworu zadbały o ty by pięknie wyglądała, układały fałdy na jej długim trenie, upinały włosy, kręciły loki i wpinały złote kwiatki. Asia stała przed lustrem obserwując swoją przemianę. Wkrótce poczuła się, jak najprawdziwsza księżniczka. Sama siebie nie mogła poznać, wyglądała tak pięknie i dostojnie. Damy dwory też były zachwycone jej przemianą.
- Czas najwyższy na poznanie twoich poddanych – rzekła Ciocia Śmieszka.
Asia ruszyła powoli we wskazanym przez wróżkę kierunku. To już nie była mała Asia. Wraz z przemianą wyglądu, również w serduszku Asi coś się zmieniło. Poczuła się silna i odważna, na tyle by stanąć twarzą w twarz z całym tłumem swoich poddanych i przywitać się z nimi.

Księżniczka szła długim korytarzem w kierunku tarasu, za nią podążała wróżka oraz damy dworu. Był to prawdziwy książęcy orszak. Zanim wkroczyły na taras, dwoje służących rozsunęło przed nimi kotary. I tak do niedawna nieśmiała dziewczynka, wystąpiła przed tłumem tysiąca osób.
Ludzie wiwatowali na jej widok. Podrzucano czapki w górę, machano chorągiewkami i kwiatami. Wszyscy bardzo się cieszyli z pojawienia księżniczki. Po wiwatach nadszedł czas na przemówienie. Myślicie, że Asia się wstydziła? Nic z tego. Dzielnie zrobiła krok do przodu, skłoniła głowę w geście przywitania i podniosła dłoń lekko w górę, by uciszyć krzyki.
- Moi kochani, poddani – zaczęła i sama była zaskoczona mocą swojego głosu. – Przybyłam tu by być waszą księżniczką, rządzić i razem z wami tworzyć szczęśliwą Krainę Tajemnic. Jeśli będziecie mieli jakieś pytania lub kłopoty, proszę przychodźcie do mnie, ja jako wasza księżniczka będę wam zawsze pomagała.
Na te słowa tłum zaczął skandować i krzyczeć:
- Vivat księżniczka Joanna, niech żyje! Brawa dla naszej władczyni!!!
Asia uśmiechała się pozdrawiając tłum, przyglądała się swoim poddanym i coś ją bardzo zaniepokoiło. Nie tylko twarz strażnika, który ich wpuszczał do zamku, była szara. Tutaj wszyscy ludzie mieli szare twarze i podkrążone oczy.

Wracając do komnat, Asia zapytała Ciocię Śmieszkę:
- Dlaczego moi poddani mają szare i zmęczone twarze?
- Księżniczko, cieszę się że to dostrzegłaś. Od kilku miesięcy nasi medycy łamią sobie głowy nad tym problemem. Być może to jakiś nowy wirus, którego nie znamy, być może to coś innego. Do tej pory nie udało nam się wyjaśnić, co się dzieje. Niestety coraz więcej ludzi zapada na tę chorobę i tracą siły.
- Nie można tego tak zostawić, trzeba coś zrobić – z przejęciem postanowiła Asia. - Czy mogę porozmawiać z medykami?
- Ależ oczywiście, co tylko zechcesz – odrzekła Ciocia Śmieszka. - W takim razie zaraz zorganizuje audiencję w sali tronowej.
Sala tronowa była ogromna. Oczywiście był w niej złoty tron wyściełany czerwonym pluszem i strażnicy w zbrojach z halabardami po jego obu stronach. Gdy Asia wkroczyła do sali, strażnicy stanęli na baczność.
- Spocznij – odrzekła Asia, gdy już usadowiła się na tronie. Nie spodziewała się że to zadziała tak jak na filmie o żołnierzach, który ostatnio oglądała z tatą. A jednak zadziałało. Strażnicy zmienili postawę, na bardziej wygodną. W międzyczasie damy dworu ułożyły i poprawiły Asi suknię, tak by tren układał się pięknie wokół tronu. Wkrótce do sali wkroczyło trzech siwych panów w okularach, niosących zwoje papieru.
- Księżniczko, oto twoi nadworni medycy i naukowcy – przedstawiła ich wróżka
- Witaj księżniczko – przywitali się mędrcy – pozwól, że podzielimy się z tobą naszymi odkryciami.
Na przód wystąpił jeden z panów, rozwinął wielki rulon i zaczął odczytywać:
- Dnia piątego koła, w gnieździe sokoła, 35 słońca, my jako Rada Mądrych Krainy Tajemnic, po wykonaniu szeregu badań, doszliśmy do wniosku, że szara choroba jest wynikiem złej diety. Jest ona roznoszona przez malutkie żyjątko niewidoczne ludzkim okiem, którego nie można niczym zwalczyć. Stworzonko to jest odporne na wszystkie nasze lekarstwa – zakończył mędrzec zwijając rulon.
Asia zamyśliła się. Przypominała sobie czas, gdy ona sama była chora na grypę i mama dawała jej dużo witaminy C. Kazała jeść również, dużo świeżych warzyw oraz owoców, kiszoną kapustę i czosnek. Wtedy Asia w ciągu tygodnia wyzdrowiała. Podczas tej choroby też miała buzię, w innym niż zazwyczaj kolorze - bladą, prawie jak jej poddani teraz. Pomyślała więc, że może warto spróbować z tą kiszoną kapustą, czosnkiem i warzywami, przecież im nie zaszkodzi.
- Czy mamy w księstwie kiszoną kapustę? - zapytała
- A co to takiego? – zdziwili się mędrcy
Asia zaskoczona pytaniem, opowiedziała im wszystko co wiedziała na temat kiszonej kapusty. Całe szczęście, że widziała jak mama ją przygotowuje. Najpierw surową kapustę kroi w paseczki, potem ugniata drewnianą pałką w kamionkowej beczułce, soli, dodaje marchewki, przyprawy. Na koniec przyciska czymś ciężkim i już po tygodniu cała rodzina zajada się najpyszniejszą domową kapustą kiszoną.
- Ale co to są marchewki i kapusta? - mędrcy nadal nic nie rozumieli.
To było wyzwanie! Okazało się, że w księstwie nigdy nie widziano ani kapusty, ani marchewek o czosnku już nie wspominając.
Asia ponownie się zamyśliła... Nagle coś jej zaświtało w głowie.
- A gdzie się podział Pompon? - zapytała
- Ach pewnie gdzieś buszuje w zamkowych ogrodach – odpowiedziały damy dworu.
- Zawołajcie go szybko, proszę – Asi aż zapłonęły policzki, bo miała pewien plan.
Pompon zjawił się bardzo szybko, uszczęśliwiony wezwaniem księżniczki.
- Czym mogę ci służyć Wasza Wysokość? - zapytał oddanie
- Mój drogi Pomponie, czy możesz wrócić do mojego domu, coś zabrać z niego i przynieść mi to tutaj?
- Ależ oczywiście księżniczko
- W takim razie posłuchaj: gdy wyjdziesz z mojego pokoju, w korytarzu stoi komódka, w pierwszej szufladce od góry znajdują się nasiona, które moja mama sadzi w naszym ogródku warzywnym. Przynieś je wszystkie proszę, spróbujemy tutaj założyć ogródek.
- Jak sobie życzysz księżniczko – odrzekł Pompon
- Tylko uważaj i nie przestrasz moich rodziców.
- Będę uważał księżniczko – odrzekł Pompon i na oczach wszystkich skulił się i zniknął w niewidocznym przejściu pomiędzy światami.
Zjawił się niemal natychmiast z powrotem. Obładowany małymi papierowymi torebeczkami. Asia nie bacząc na suknię z trenem uklękła przed nim na podłodze i zaczęła przeglądać przyniesione torebki.
- Jest – krzyknęła uradowana podnosząc w górę dłoń z torebeczką z zielonym zdjęciem. Na zdjęciu widniała piękna, rozłożysta głowa kapuściana. - Słuchajcie, teraz musimy przygotować grządki w ogrodzie. Czy mamy tutaj łopaty i grabki?
Takie narzędzia na szczęście znano w księstwie.
Czym prędzej zwołano nadwornych ogrodników. Asia wyjaśniła im jak mają zasiać kapustę, marchewkę i inne warzywa. Ona sama wiedziała jak to się robi, w końcu nie raz pomagała mamie w ogrodzie. Teraz cała jej wiedza mogła się przydać i być może pomóc w uzdrowieniu poddanych.

Ogrodnicy szybko uwinęli się z przygotowaniem grządek. Przekopali odpowiedni obszar ogrodu, by ziemia była pulchna i miękka jak kołderka dla nasionek. Następnie ją wyrównali grabiami, a na koniec posadzili w rządkach marchewkę, kapustę, czosnek, buraki a nawet pomidory. Ciocia Śmieszka przeleciała nad przygotowanymi grządkami z konewką i podlała wszystko tajemniczą zieloną wodą. Takiego efektu się Asia nie spodziewała. Nagle wszystkie warzywa, jak na przyspieszonym filmie, zaczęły rosnąć i dojrzewać. Asia przecierała oczy ze zdumienia, a Ciocia Śmieszka chichotała z radości. Udała jej się niespodzianka.
W przeciągu godziny warzywa były gotowe do zbioru.
Księżniczka dalej realizowała swój plan.
Tym razem na audiencję zostali zaproszeni nadworni kucharze. Asia wyjaśniła im jak powinni zrobić kiszoną kapustę, i jakie surówki oraz soki robi się ze świeżych warzyw. Kucharze niezwłocznie przystąpili do pracy. A niesamowita Ciocia Śmieszka znów dodała do kapusty jakąś tajemniczą przyprawę, która sprawiła że kapusta ukisiła się w przeciągu zaledwie godziny! Czyli zajęło jej to dokładnie tyle czasu, ile trwają dwie bajki o Smerfach. Prawda, że szybko?

Kucharze przygotowali wspaniałą ucztę warzywną, na którą zostali zaproszeni wszyscy poddani. Asia w napięciu przyglądała się czy nowe potrawy przypadną do gustu ludziom z Krainy Tajemnic. Sama dobrze pamiętała, że kiedyś nie doceniała znaczenia warzyw i grymasiła gdy mama podawała jej surówki na obiad lub gotowane na parze warzywa.
Na szczęście jej poddani byli zachwyceni nowymi smakami, a największym powodzeniem cieszyła się kiszona kapusta.
Każdy chciał wiedzieć jak się uprawia takie dziwne i smaczne rośliny.
Widząc co się dzieje księżniczka Asia wydała dekret, w którym postanowiła, iż każdy kto zechce hodować w swoim ogrodzie warzywa, dostanie w prezencie zestaw nasion oraz książkę kucharską z przepisami nadwornych kucharzy. Dekret też umożliwiał każdemu, kto zechce uczestnictwo w specjalnych kursach ogrodniczych, organizowanych przez nadwornych ogrodników. Każdy, kto chciał mógł też zaprosić do siebie Ciocię Śnieżkę, jeśli nie miał cierpliwości do czekania na zbiory. Jak się zapewne domyślacie ta ostatnia część nie została zapisana w dekrecie, bo zwykła przyjaźń i chęć pomocy najlepiej sprzyjają tego typu potrzebom.

Uczta warzywna trwała do późnych godzin nocnych. Wszyscy nagle dostali tak dużego wigoru, że zaczęli tańczyć, a nadworna orkiestra przygrywała coraz szybsze i coraz skoczniejsze melodie. Jeszcze tego samego wieczora twarze poddanych Asi nabrały zdrowego, rumianego koloru. Nawet najstarszy staruszek i starowinka w księstwie, zostawili swoje laski i wzięli się pod łokcie, razem podskakując przez długie godziny.

Asia również uczestniczyła w tych zabawach, tylko zanim zaczęła tańczyć, poprosiła Lili, najmłodszą z dam dworu, by pomogła jej zmienić sukienkę na krótszą i lżejszą. Dziewczynki szybko pobiegły do komnaty-garderoby. Ubrały się w najbardziej kołujące sukienki i razem w podskokach powróciły na dziedziniec zamkowy, gdzie puściły się w tany do samego końca uczty.

Gdy ostatni gość opuścił dziedziniec, Ciocia Śmieszka zabrała Asię do komnaty sypialnej i ułożyła ją do snu, w olbrzymim puchatym łożu z baldachimem. Usiadła na jego brzegu, tak jak za pierwszym razem, kiedy poznały się w asinym pokoju, i głaszcząc ją po głowie, tak do niej przemówiła:
- Księżniczko jestem z ciebie niesamowicie dumna. Bardzo mądra jest z ciebie dziewczynka i mądrze dbasz o swoich poddanych. Jeszcze wiele się od ciebie dobrego nauczą, zobaczysz. Śpij teraz smacznie, a jutro znów się spotkamy – zachichotała i ucałowała Asię w czółko.
Asia przeciągnęła się w mięciutkiej, pachnącej pościeli, przytuliła do poduchy i bardzo szybciutko usnęła...

***
- Kochanie wstawaj, czas jechać na kolonie – wołała mama z kuchni.
Asia otworzyła oczy, rozejrzała się dookoła i stwierdziła ze smutkiem, że znów jest zwykłą, małą Asią we własnym pokoju. Już jej łzy napłynęły do oczu, gdy zorientowała się że coś zaciska w dłoni.
- O nie – pomyślała – więc to nie był sen!
Asia w dłoni trzymała, breloczek z puchatym, czarnym i rogatym Pomponem!
- O co tu chodzi?– myślała zaciekawiona
- Kochanie, pospiesz się autokar nie będzie na nas czekał.
Dziewczynka szybko ubrała się i pobiegła do kuchni zjeść śniadanie. Rodzice zawieźli ją samochodem na miejsce wyjazdu małych kolonistów. Autokar już czekał, a w jego otwartych drzwiach na stopniach, by wszystkich dobrze widzieć, z listą uczestników stała...... nie uwierzycie! Stała Ciocia Śmieszka!
Gdy wróżka wyczytała imię i nazwisko Asi, dziewczynka pożegnała się z rodzicami, po czym odważnie i z uśmiechem do autokaru. Gdy przechodziła obok wróżki Ciocia Śmieszka puściła do Asi oczko! Tak to musiała być ona! Tylko dzisiaj nie miała skrzydeł i ubrana byłą w koszulkę oraz zwykłe spodnie, za to cały czas się uśmiechała i chichotała. Na tym jednak cuda się nie zakończyły. W to już z pewnością nie uwierzycie. Wiecie kto siedział w autokarze? Lili!! Tak, siedziała i to na pewno była najmłodsza dama dworu. Obok niej było akurat wolne miejsce, chyba czekało specjalnie na Asię.
- Cześć, jestem Asia – przedstawiła się Asia
- Lila – przedstawiła się Lila. – O masz fajny breloczek, co to jest?
- To jest Pompon, mój przyjaciel, chcesz usłyszeć bajkę o nim?
- Pewnie! - Lila patrzyła na Asię z zafascynowaniem – a będziemy spały w tym samym pokoju?
- Pewnie – ucieszyła się Asia
Autokar ruszył, dziewczynki machały na pożegnanie swoim rodzicom. Rodzice Asi byli zdumieni, tym że ich córka przez jedną noc tak bardzo się odmieniła. Jak to zwykle bywa, myśleli że to sam fakt wyjazdu zmienił przekonania Asi. Nie mieli pojęcia jak bardzo się mylili. Byli zbyt dorośli aby wiedzieć, że ich mała córeczka w Krainie Tajemnic, jest najprawdziwszą księżniczką i czeka ją jeszcze niejedno trudne wyzwanie... ale to tym w następnej opowieści....