niedziela, 30 sierpnia 2015

Bajka o pasji, odwadze oraz małej aferze kryminalnej

 Dzieci obawiają się wielu nowych czynności. Najprostszą drogą na przełamanie obaw i lęków jest sprowokowanie by dziecko wyobraziło sobie sytuację, której się obawia, w atmosferze sukcesu. Tak trenują sportowcy, zaczynają od treningu mentalnego, dopiero potem przechodzą do treningów fizycznych. Bajka ta powstała, by pomóc przełamać lęk przed jazdą na rowerze.        

    W pewnym drewnianym domku, otoczonym drzewami, mieszkała sobie dziewczynka. Miała na imię Weronika, chodziła już do pierwszej klasy i muszę Wam powiedzieć, że miała ona bardzo dużo talentów, jak na dziewczynkę w tym wieku. Lubiła rysowanie, malowanie i lepienie z plasteliny. Śpiewała najładniej z całej rodziny, kochała tańczyć, jeździć na rolkach... i wiecie co jeszcze? Kręciła dużo śmiesznych filmików. To był rodzaj weronikowego pamiętnika. Były w nim śmieszne miny, różne psikusy oraz cała gromada jej zwierzątek.
Bo ta Weronika miała chyba najwięcej zwierząt ze wszystkich dzieci jakie znam.
W jej domu niewątpliwie rządziły koty. Było ich aż pięć.
Pierwszą najważniejszą kotką była Tedi. Najważniejszą, ponieważ pozostałe koty zawsze liczyły się z jej zdaniem. Tedi była cała w biało-czarne łatki.
Druga kotka, szara w paseczki - Kalafior, którą tata Weroniki nazwał tak dziwnie, chyba dlatego że lubiła spać na jego dawnym komputerze nazywanym kalafiorem. Skąd ta dziwna nazwa, tego Weronika nie pamięta, była wtedy zbyt malutka aby cokolwiek pamiętać. Dziś tego komputera już od dawna nie ma w domu, więc nie ma co się zastanawiać. Najważniejsze, że Kalafior ma bardzo oryginalne imię jak na kotkę.
Kolejna to Izis, również łaciata, tym razem biało-szara kocica, uwielbiała się tulić i wskakiwać na kolana. Zupełnie nie bała się obcych i wszystkich zagadywała miałczeniem.
Była jeszcze długowłosa, biała kotka Marcysia, z jednym okiem żółtym a drugim niebieskim. Marcysia miała swój świat i zachowywała się się jak kocia księżniczka. Po każdym czesaniu przechadzała się po pokoju pokazując wszystkim jaka jest piękna, a potem znikała gdzieś w zakamarkach domu lub ogrodu, zajmując się dumaniem o swojej urodzie.
Rudi, to jedyny kocur w domu. Jak jego imię wskazuje, był cały rudy w pomarańczowe paseczki. On najczęściej siedział w ogrodzie pilnując - swojego terytorium – przed obcymi kocurami. Tyle o kotach, ale to dopiero początek opisu zwierzątkowej rodziny. Weronika miała też dwa pieski: buldożkę francuską Fifi oraz yorkę Wiki. Fifi była dość majestatyczna w porównaniu do szybko biegającej i wiecznie ruszającej się Wiki, lecz pomimo tak różnych charakterów były to najlepsze przyjaciółki. Uwielbiały się ze sobą bawić w ganianego lub psie zapasy.
W korytarzu, w olbrzymiej klatce mieszkały dwa zwariowane szynszyle: Tomasz i Oliwia. W ciągu dnia spały przytulone jak dwa kłębuszki, za to w nocy urządzały istne harce. A to skakały po wysokich półkach klatki, a to biegały w kołowrotku lub zażywały piaskowych kąpieli. W tych hałasach, choć nieco ciszej wtórowały im mieszkające w klatce obok kosztaniczki: Zuzia i Marysia, dwa chomiki i czasami świnka morska. Świnka Morska – Lola – jako jedyna z gryzoni mogła swobodnie poruszać się po domu. Wychodziła ze swojego domku kiedy tylko chciała. Czasami był to dzień, czasami noc. Lola była bardzo posłuszną świnką, która, załatwiała się tylko w jednym przeznaczonym do tego miejscu i nie obgryzała prawie niczego. Stąd tak duże zaufanie Weroniki do świnki. Tylko wiecie co, Lola miała jedną słabość, której nie mogła przezwyciężyć. Mianowicie bardzo przyjaźniła się z papugą nimfą Rastusiem. On również mógł wychodzić ze swojej klatki i często wędrował po podłodze za Lolą. Lubił też siadać na śpiących kotach lub psach i iskać ich futerka, ale spacery po domu w towarzystwie świnki lubił najbardziej. Tylko ta Lola miała obsesję na punkcie obgryzania papuziego ogona. Biedny Rastuś nie mógł pochwalić się długim ogonem jaki mają zazwyczaj nimfy, jego był nieco skrócony i lekko pofalowany na brzegach. Nie przeszkadzało mu to jednak specjalnie, w końcu piórka odrastały. Jedynie Weronika groziła śwince palcem. Lubiła gdy jej zwierzęta są zadbane i ładne.
Wszyscy goście, którzy odwiedzali drewniany domek, lubili wesołą gromadę zwierzaków, ale najbardziej zachwycali się olbrzymim akwarium, które umownie oddzielało kuchnię od pokoju. Stanowiło ono rodzaj bufetu, na którym przyrządzało się posiłki, kroiło kanapki, obierało warzywa itd.
Weronika uwielbiała wieczorami przykładać buzię do szyby i wyobrażać sobie, że jest syrenką pływającą razem z tymi wszystkimi rybkami. To było lepsze niż telewizja. W akwarium prócz rybek, mieszkały jeszcze ślimaki i małe słodkowodne krewetki, na cienkich nóżkach z długimi wąsami. Welony czyli złote rybki, zawsze gdy Weronika była blisko, podpływały do niej i sprawdzały czy przypadkiem nie sypie im jedzenia. Takie małe, wiecznie głodne łakomczuchy.
W pokoju dziewczynki mieszkały w słoiku patyczaki. To są takie owady, które prawie wcale się nie ruszają i na pierwszy rzut oka wyglądają jak suche patyki. Wszystkie koleżanki odwiedzające Weronikę w jej domu, nabierały się na nie. Myślały, że w słoiku są tylko suche gałęzie.
- Hi hi hi... - zazwyczaj, wtedy chichotała Weronika i odważnie dotykała patyczaka palcem, aby się drobinę poruszył i udowodnił swoje istnienie.
Tymczasowo dziewczynka gościła też wróbelka ze zwichniętym skrzydełkiem. Znalazła go w parku podczas spaceru z psami. Tak naprawdę to znalazła go Wiki. Weronika zabrała ptaszka do wujka weterynarza, który uczy ją jak dbać i opiekować się zwierzętami. On to właśnie opatrzył chore skrzydełko wróbla, wyjaśnił jak długo ptaszek powinien pozostać w gościnie u dziewczynki, by w pełni wyzdrowieć. Jak go karmić i co zrobić aby dziki wróbel jak najmniej się stresował przebywaniem w domu. Wujek śmieje się, że może kiedyś Weronika przez swoją miłość do zwierząt, przejmie po nim prowadzenie jego gabinetu. Ale tego Weronika jeszcze nie jest pewna. Nie wie co chce robić w przyszłości. Na szczęście ma dopiero siedem lat i nie musi teraz podejmować decyzji.
W każdym razie, dom Weroniki był pełen zwierząt i ona sama nigdy do końca nie była pewne ile tych zwierzaków razem z nią mieszka.
A to wszystko dlatego, że Weronika miała bardzo dobre serduszko i przygarniała wszystkie porzucone przez innych zwierzęta, które albo zostawały u niej na stałe, albo dostawały nowe domy i odpowiedzialnych, prawdziwie kochających właścicieli.
Dzień Weroniki wcale do łatwych nie należał, ponieważ wszystkie te istotki należało nakarmić, uczesać, posprzątać w klatkach i kuwetkach. I tu należy przyznać, że większość dzieci, gdy prosi rodziców o zwierzaka, obiecuje że będzie się nim zajmować, tak nasza Weronika naprawdę tej obietnicy dotrzymywała, rzeczywiście kochała i dbała o wszystkie swoje zwierzęta.
Zastanawiacie się też zapewne jak to się działo, że te wszystkie zwierzęta nie pozjadały się? Dlaczego żaden z kotów nie miał ochoty na chomika lub wróbelka?
Otóż zdradzę Wam pewien sekret, tylko nie mówcie o tym nikomu: Weronika znała mowę zwierząt. Potrafiła z nimi rozmawiać, a wszystkie zwierzęta jej słuchały, nawet patyczaki.... no prawie wszystkie, bo pamiętacie co robiła... świnka Lola?
Weronika wyjaśniła swoim podopiecznym, że mieszkając z nią stanowią jedną wielką rodzinę, w której wszyscy się kochają i nikt się nie zjada ani nie krzywdzi. Dlatego w domku Weroniki na jednej kanapie, tuląc się do siebie spały jednocześnie psy, koty, świnka morska oraz papuga.

Tak jak Wam wspominałam, nasza bohaterka miała dużo talentów, dużo czasu spędzała na dworze, wspinając się po drzewach, jeżdżąc na rolkach. Potrafiła nawet jeździć na łyżwach i nartach. Zazwyczaj była bardzo odważna, jednak nie wiadomo dlaczego bała się jeździć na rowerze.

Tata kupił Weronice piękny, różowy rower, z koszyczkiem z przodu kierownicy, wstążeczkami na bokach rączek. Taki wymarzony pojazd każdej dziewczynki. Niestety po kilku próbach nauki jazdy Weronika nie polubiła roweru. A że była bardzo stanowcza w tym nielubieniu, rower kolejny sezon stał samotnie w garażu.

Z nadejściem wiosny, tata próbował namówić Weronikę, kilka razy, by jednak spróbowała się przekonać do roweru. Zachęcał ją wizją wspólnych wycieczek po okolicy. Nic z tego. Weronika zaszyła się w swojej skrytce na drzewie wraz z kotami na długie godziny i nie wyszła z niej póki tacie nie przeszła ochota na wycieczki rowerowe.

Tymczasem koty próbowały wytłumaczyć Weronice, że jazda na rowerze to nic trudnego. Skąd koty o tym wiedzą – nie mam pojęcia. Przyznam, że nigdy nie spotkałam kota jadącego na rowerze, ale ponoć koty wiedzą wszystko, więc uznajmy że miały dobre argumenty.
- Weroniko – opowiadała Tedi – wystarczy, że złapiesz równowagę, gdy wsiądziesz i ruszysz na rowerze. To dużo łatwiejsze niż utrzymanie równowagi na łyżwach.
Weronika nic nie mówiła. Szczerze mówiąc była zła, że koty nie rozumieją jej buntu rowerowego.
- Mi się bardzo podoba ten różowy kolor i koszyk – dodała Marcysia – mogłabym jeździć w takim koszyku
- Oj dziewczyny – wtrącił się Rudi – wy się nie znacie i uważacie, że najważniejszy jest kolor, a tu liczy się technika! Technika jazdy, jest bardzo prosta. Wsiadasz na rower, jedną nogą się odpychasz, drugą naciskasz pedał i jedziesz. Proste? Proste – sam sobie odpowiedział.
I koty zaczęły dyskutować, który z nich ma lepszy sposób na jazdę rowerową.
Gdyby nie tata kręcący się po ogrodzie, Weronika już dawno zostawiłaby koty same z ich przemądrzałymi radami, a tak musiała ich wysłuchiwać.

Na szczęście był to już koniec dnia. Dziewczynka zeszła z drzewa, szybko przemknęła się do kuchni, zrobiła sobie dwie kanapki i zaszyła się tym razem w swoim pokoju.

Następnego dnia, szczęśliwie wszyscy zapomnieli o rowerowym prześladowaniu.

Weronika od rana bawiła się w to co lubi najbardziej, czyli kręceniem filmów. Filmowała tabletem, tym razem psie zabawy w ogrodzie. Fifka i Wiki turlały się po trawie, skakały ze szmatą do wycierania podłogi, która akurat suszyła się na płotku i spadła zdmuchnięta przez wiatr. Ganiały się szarpiąc ją, trzepiąc – wyglądało to przezabawnie.
- Będzie z tego śmieszny filmik – myślała Weronika.
Nagle usłyszała gwizdanie czajnika, które się nasilało i nasilało.
- Czy nikt nie może wyłączyć tej wody? - pomyślała zdenerwowana – ten gwizdek psuje mi film!
Odłożyła tablet i pobiegła do kuchni wyłączyć gaz pod gotującą się wodą.

Gdy wróciła dosłownie po chwili, w ogrodzie zastała przerażoną Fifi – samą!
- Gdzie jest Wiki? - zapytała buldożkę?
- Jakiś pan fskoczył do ogrodu i ją zabrał – odpowiedziała drżącym głosem Fifi
- Jak to?
- Sama zobacz – sunia wskazała mordką na wciąż nagrywający film tablet
- Nie mamy teraz na to czasu – Weronika szybko podejmowała decyzje – W która stronę poszedł ten pan?
- Tam pobiegł do parku!
- Gońmy go! Ty go wytropisz
- Ale ja go nie dogonię, mam za krótkie łapki i ty też biegasz folniej od niego, to jest dorosły mężczyzna!
- Nie ma chwili do stracenia – krzyczała zdenerwowana Weronika – biorę rower!
- Fifi zaniemówiła, przełknęła tylko ślinę i patrzyła jak Weronika wyciąga rower z garażu. Zanim zdążyła pomyśleć o tym co się dzieje, dziewczynka wsadziła ją do koszyka, wyprowadziła swój różowy pojazd na ulicę iiii.....
Przypominając sobie to wszystko co mówił jej tata oraz koty, usiadła na siodełku, prawą nogą nacisnęła pedał, lewą odepchnęła się od ziemi, chwilę pokręciła kierownicą dla złapania równowagi i nie wiedzieć kiedy, już jechała parkową alejką.
- Masz trop? Mów w która stronę mam jechać!
- Prosto, w stronę stawu – sapała niuchając Fifi, nie wierząc w to wszystko co się dzieje
Weronika pędziła na rowerze, prawie nie zastanawiając się co robi. Miała tylko jeden cel: dopaść jak najszybciej porywacza Wiki. Nie zwracała uwagi na pęd powietrza, choć jechała bardzo szybko, jak na swoją pierwszą samodzielną jazdę rowerową. Uważała tylko by nie wpaść w jakiś dół, wchodzić delikatnie w zakręty i nikogo po drodze nie rozjechać.
- To on! To on! – zaczęła szczekać Fifi
Rzeczywiście, alejką parkową wzdłuż stawu szybkim krokiem szedł mężczyzna, ewidentnie coś upychając za pazuchą kurtki.Był ogromy
- Co mogę teraz zrobić? On jest za duży – gorączkowo myślała Weronika. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła zbliżający się patrol policji. Podjechała do nich i szybko wykrztusiła:
- Ten pan ukradł mi pieska, zabrał go z mojego podwórka! - wskazała palcem.
Policjanci pędem ruszyli w pościg za szybko odchodzącym mężczyzną. Szczęśliwie oni też potrafili szybko biegać. Stanęli przed człowiekiem, który faktycznie za pazuchą ukrywał Wiki.
Weronika podjeżdżając do nich zobaczyła, że coś jest jednak nie tak. Jakoś nie odbierają mu pieska.
- Ten pan twierdzi, że pies jest jego – zwrócił się policjant do pełnej oburzenia dziewczynki.
No tego to już było za wiele. Weronika zacisnęła zęby, bez słowa wyjęła z koszyczka tablet, który przezornie zabrała ze sobą. Odnalazła właściwy fragment i pokazała policjantom swój ostatni filmik z bawiącą się Fifi oraz Wiki. Była tam również ta cześć filmu, której wcale nie miała w planach nakręcić, a był to fragment w którym złodziej zabierał Wiki z ogrodu. Tak wyraźne ujęcie było niezbitym dowodem.
Zły człowiek, widząc że jest bez szans, rzucił Wiki w jednego z policjantów, który na szczęście miał szybki refleks i złapał w porę pieska. Drugi policjant puścił się w pogoń za zbiegiem i tyle ich Weronika widziała.
- Chodź zaprowadzę cię do domu, musimy spisać zeznania – rzekł rezolutnie policjant z szybkim refleksem - mam nadzieję, że kolega go złapie, on jest naszym najlepszym biegaczem – powiedział z dumą o koledze.
Weronika westchnęła i pozwoliła się odprowadzić do domu.
Gdy tak wędrowała przez park, tuląc Wiki w ramionach, już spokojna i bezpieczna w towarzystwie stróża porządku, zaczęła sobie powoli uświadamiać co się stało.
Patrzyła kątem oka na rower, który prowadził policjant i uświadomiła sobie jak fajne jest to urządzenie. W pamięci odtworzyła jak szybko jechała, jaką przyjemnością był pęd powietrza i wiatr we włosach... Uśmiechnęła się do samej siebie i mocniej przytuliła Wiki.

Wieczorem niespodziewanie, choć już wszelkie formalności i zeznania zostały spisane, pod drewniany dom zajechał policyjny radiowóz. Wysiadło z niego tych samych dwóch policjantów, którzy złapali złodzieja Wiki.
- Dobry wieczór państwu – przywitali się chórem i z uśmiechem
- Przyjechaliśmy pogratulować ci Weroniko, ponieważ dzięki tobie zdemaskowaliśmy szajkę psich złodziei – wyjaśnił najszybciej biegający policjant. - Ten złodziej, którego złapaliśmy wszystko nam wyśpiewał.
- Tak – dodał drugi, ten od refleksu – kradli psy, a potem zgłaszali się jako rzekomi znalazcy i wyłudzali nagrody. Oj będą mieli czas na przemyślenie swoich złych uczynków.
- Ale my mamy jeszcze jedną prośbę do ciebie Weroniko – rzekł z tajemniczym uśmiechem policjant biegacz. - Nasz komendant chce cię jutro odznaczyć medalem za wzorową postawę obywatelską. Bez Twojego pościgu i filmu, który jest niepodważalnym dowodem, tak łatwo byśmy nie wpadli na trop tych ludzi. Czy zechcesz wystąpić razem z nami w wywiadzie do telewizji?
- Dobrze – skromnie zgodziła się Weronika, rumieniąc się przy tym prześlicznie.

To była całkiem niezła uroczystość w komendzie policji. Sam pan komendant w galowym mundurze odznaczał Weronikę złotym medalem. Grała orkiestra dęta, a pan z wielkim bębnem wybijał dudniący rytm. Błyskały flesze i tak jak zapowiedzieli policjanci na zakończenie podeszła pani z mikrofonem i pan z profesjonalnym sprzętem filmowym.
Weronka z policjantami przed kamerą, jeszcze raz opowiedzieli w jaki sposób złapali złodzieja. Pani redaktor wysłuchała opowieści o porwaniu Wiki z zapartym tchem, a na koniec zapytała:
- Czy chcecie coś na zakończenie powiedzieć naszym telewidzom, tak prywatnie, od siebie?
- Tak, ja chcę – śmiało zgłosiła się Weronika – Ja bardzo chcę wam wszystkim przypomnieć, że zwierzęta to nasi najlepsi przyjaciele, którzy nas szczerze kochają, mają swoje uczucia, radości i smuteczki. Dlatego tak ważne jest abyśmy nigdy ale to nigdy ich nie porzucali i właściwie o nie dbali. To są żywe istoty nie zabawki.
Pani dziennikarka zaniemówiła, nie spodziewała się aż tak poważnego apelu z ust małej dziewczynki. Wyjąkała coś tylko, a potem machnęła ręką do kamerzysty i dodała:
- Te moje jąkania na koniec wytniesz – a zwracając się do Weroniki dodała z uśmiechem – Dzięki tobie zaczynam wierzyć w przyszłe pokolenia.
O co chodziło tej pani, Weronika dokładnie nie wiedziała, natomiast czuła się już głodna i zmęczona, nabrała ochoty na powrót do domu.

Siedząc przy kuchennym stole, jedząc rosół, w otoczeniu psów i wszystkich kotów, Weronika niespodziewanie zapytała:
- Tato, a pojeździmy jutro rowerami po parku?
- Tata zakrztusił się właśnie połykanym rosołem, patrząc z niedowierzaniem na Weronikę.
- D-dobrze – odpowiedział zaskoczony ale i uśmiechnięty, gdy już uporał się z przełknięciem makaronu – pokażę ci miejsce w parku, gdzie jest ukryty pewien skarb. Chcesz?
Weronika uśmiechnęła się do taty, a tata do Weroniki i tak uśmiechając się w milczeniu kończyli obiad, bowiem czekały na nich ciekawe wycieczki i wiele niezwykłych skarbów do odkrycia.
Tak Fifi kocha Pana Policjanta fot. Joanna Hrk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz