Dzieci obawiają się wielu nowych czynności. Najprostszą drogą na przełamanie obaw i lęków jest sprowokowanie by dziecko wyobraziło sobie sytuację, której się obawia, w atmosferze sukcesu. Tak trenują sportowcy, zaczynają od treningu mentalnego, dopiero potem przechodzą do treningów fizycznych. Bajka ta powstała, by pomóc przełamać lęk przed jazdą na rowerze.
W pewnym drewnianym domku, otoczonym drzewami, mieszkała sobie dziewczynka. Miała na imię Weronika, chodziła już do pierwszej klasy i muszę Wam powiedzieć, że miała ona bardzo dużo talentów, jak na dziewczynkę w tym wieku. Lubiła rysowanie, malowanie i lepienie z plasteliny. Śpiewała najładniej z całej rodziny, kochała tańczyć, jeździć na rolkach... i wiecie co jeszcze? Kręciła dużo śmiesznych filmików. To był rodzaj weronikowego pamiętnika. Były w nim śmieszne miny, różne psikusy oraz cała gromada jej zwierzątek.
W pewnym drewnianym domku, otoczonym drzewami, mieszkała sobie dziewczynka. Miała na imię Weronika, chodziła już do pierwszej klasy i muszę Wam powiedzieć, że miała ona bardzo dużo talentów, jak na dziewczynkę w tym wieku. Lubiła rysowanie, malowanie i lepienie z plasteliny. Śpiewała najładniej z całej rodziny, kochała tańczyć, jeździć na rolkach... i wiecie co jeszcze? Kręciła dużo śmiesznych filmików. To był rodzaj weronikowego pamiętnika. Były w nim śmieszne miny, różne psikusy oraz cała gromada jej zwierzątek.
Bo ta Weronika miała chyba najwięcej
zwierząt ze wszystkich dzieci jakie znam.
W jej domu niewątpliwie rządziły
koty. Było ich aż pięć.
Pierwszą najważniejszą kotką była
Tedi. Najważniejszą, ponieważ pozostałe koty zawsze liczyły się
z jej zdaniem. Tedi była cała w biało-czarne łatki.
Druga kotka, szara w paseczki -
Kalafior, którą tata Weroniki nazwał tak dziwnie, chyba dlatego że
lubiła spać na jego dawnym komputerze nazywanym kalafiorem. Skąd
ta dziwna nazwa, tego Weronika nie pamięta, była wtedy zbyt malutka
aby cokolwiek pamiętać. Dziś tego komputera już od dawna nie ma w
domu, więc nie ma co się zastanawiać. Najważniejsze, że Kalafior
ma bardzo oryginalne imię jak na kotkę.
Kolejna to Izis, również łaciata,
tym razem biało-szara kocica, uwielbiała się tulić i wskakiwać
na kolana. Zupełnie nie bała się obcych i wszystkich zagadywała
miałczeniem.
Była jeszcze długowłosa, biała
kotka Marcysia, z jednym okiem żółtym a drugim niebieskim.
Marcysia miała swój świat i zachowywała się się jak kocia
księżniczka. Po każdym czesaniu przechadzała się po pokoju
pokazując wszystkim jaka jest piękna, a potem znikała gdzieś w
zakamarkach domu lub ogrodu, zajmując się dumaniem o swojej
urodzie.
Rudi, to jedyny kocur w domu. Jak jego
imię wskazuje, był cały rudy w pomarańczowe paseczki. On
najczęściej siedział w ogrodzie pilnując - swojego terytorium –
przed obcymi kocurami. Tyle o kotach, ale to dopiero początek opisu
zwierzątkowej rodziny. Weronika miała też dwa pieski: buldożkę
francuską Fifi oraz yorkę Wiki. Fifi była dość majestatyczna w
porównaniu do szybko biegającej i wiecznie ruszającej się Wiki,
lecz pomimo tak różnych charakterów były to najlepsze
przyjaciółki. Uwielbiały się ze sobą bawić w ganianego lub psie
zapasy.
W korytarzu, w olbrzymiej klatce
mieszkały dwa zwariowane szynszyle: Tomasz i Oliwia. W ciągu dnia
spały przytulone jak dwa kłębuszki, za to w nocy urządzały istne
harce. A to skakały po wysokich półkach klatki, a to biegały w
kołowrotku lub zażywały piaskowych kąpieli. W tych hałasach,
choć nieco ciszej wtórowały im mieszkające w klatce obok
kosztaniczki: Zuzia i Marysia, dwa chomiki i czasami świnka morska.
Świnka Morska – Lola – jako jedyna z gryzoni mogła swobodnie
poruszać się po domu. Wychodziła ze swojego domku kiedy tylko
chciała. Czasami był to dzień, czasami noc. Lola była bardzo
posłuszną świnką, która, załatwiała się tylko w jednym
przeznaczonym do tego miejscu i nie obgryzała prawie niczego. Stąd
tak duże zaufanie Weroniki do świnki. Tylko wiecie co, Lola miała
jedną słabość, której nie mogła przezwyciężyć. Mianowicie
bardzo przyjaźniła się z papugą nimfą Rastusiem. On również
mógł wychodzić ze swojej klatki i często wędrował po podłodze
za Lolą. Lubił też siadać na śpiących kotach lub psach i iskać
ich futerka, ale spacery po domu w towarzystwie świnki lubił
najbardziej. Tylko ta Lola miała obsesję na punkcie obgryzania
papuziego ogona. Biedny Rastuś nie mógł pochwalić się długim
ogonem jaki mają zazwyczaj nimfy, jego był nieco skrócony i lekko
pofalowany na brzegach. Nie przeszkadzało mu to jednak specjalnie, w
końcu piórka odrastały. Jedynie Weronika groziła śwince palcem.
Lubiła gdy jej zwierzęta są zadbane i ładne.
Wszyscy goście, którzy odwiedzali
drewniany domek, lubili wesołą gromadę zwierzaków, ale
najbardziej zachwycali się olbrzymim akwarium, które umownie
oddzielało kuchnię od pokoju. Stanowiło ono rodzaj bufetu, na
którym przyrządzało się posiłki, kroiło kanapki, obierało
warzywa itd.
Weronika uwielbiała wieczorami
przykładać buzię do szyby i wyobrażać sobie, że jest syrenką
pływającą razem z tymi wszystkimi rybkami. To było lepsze niż
telewizja. W akwarium prócz rybek, mieszkały jeszcze ślimaki i
małe słodkowodne krewetki, na cienkich nóżkach z długimi wąsami.
Welony czyli złote rybki, zawsze gdy Weronika była blisko,
podpływały do niej i sprawdzały czy przypadkiem nie sypie im
jedzenia. Takie małe, wiecznie głodne łakomczuchy.
W pokoju dziewczynki mieszkały w
słoiku patyczaki. To są takie owady, które prawie wcale się nie
ruszają i na pierwszy rzut oka wyglądają jak suche patyki.
Wszystkie koleżanki odwiedzające Weronikę w jej domu, nabierały
się na nie. Myślały, że w słoiku są tylko suche gałęzie.
- Hi hi hi... - zazwyczaj, wtedy
chichotała Weronika i odważnie dotykała patyczaka palcem, aby się
drobinę poruszył i udowodnił swoje istnienie.
Tymczasowo dziewczynka gościła też
wróbelka ze zwichniętym skrzydełkiem. Znalazła go w parku podczas
spaceru z psami. Tak naprawdę to znalazła go Wiki. Weronika zabrała
ptaszka do wujka weterynarza, który uczy ją jak dbać i opiekować
się zwierzętami. On to właśnie opatrzył chore skrzydełko
wróbla, wyjaśnił jak długo ptaszek powinien pozostać w gościnie
u dziewczynki, by w pełni wyzdrowieć. Jak go karmić i co zrobić
aby dziki wróbel jak najmniej się stresował przebywaniem w domu.
Wujek śmieje się, że może kiedyś Weronika przez swoją miłość
do zwierząt, przejmie po nim prowadzenie jego gabinetu. Ale tego
Weronika jeszcze nie jest pewna. Nie wie co chce robić w
przyszłości. Na szczęście ma dopiero siedem lat i nie musi teraz
podejmować decyzji.
W każdym razie, dom Weroniki był
pełen zwierząt i ona sama nigdy do końca nie była pewne ile tych
zwierzaków razem z nią mieszka.
A to wszystko dlatego, że Weronika
miała bardzo dobre serduszko i przygarniała wszystkie porzucone
przez innych zwierzęta, które albo zostawały u niej na stałe,
albo dostawały nowe domy i odpowiedzialnych, prawdziwie kochających
właścicieli.
Dzień Weroniki wcale do łatwych nie
należał, ponieważ wszystkie te istotki należało nakarmić,
uczesać, posprzątać w klatkach i kuwetkach. I tu należy przyznać,
że większość dzieci, gdy prosi rodziców o zwierzaka, obiecuje że
będzie się nim zajmować, tak nasza Weronika naprawdę tej
obietnicy dotrzymywała, rzeczywiście kochała i dbała o wszystkie
swoje zwierzęta.
Zastanawiacie się też zapewne jak to
się działo, że te wszystkie zwierzęta nie pozjadały się?
Dlaczego żaden z kotów nie miał ochoty na chomika lub wróbelka?
Otóż zdradzę Wam pewien sekret,
tylko nie mówcie o tym nikomu: Weronika znała mowę zwierząt.
Potrafiła z nimi rozmawiać, a wszystkie zwierzęta jej słuchały,
nawet patyczaki.... no prawie wszystkie, bo pamiętacie co robiła...
świnka Lola?
Weronika wyjaśniła swoim
podopiecznym, że mieszkając z nią stanowią jedną wielką
rodzinę, w której wszyscy się kochają i nikt się nie zjada ani
nie krzywdzi. Dlatego w domku Weroniki na jednej kanapie, tuląc się
do siebie spały jednocześnie psy, koty, świnka morska oraz papuga.
Tak jak Wam wspominałam, nasza
bohaterka miała dużo talentów, dużo czasu spędzała na dworze,
wspinając się po drzewach, jeżdżąc na rolkach. Potrafiła nawet
jeździć na łyżwach i nartach. Zazwyczaj była bardzo odważna,
jednak nie wiadomo dlaczego bała się jeździć na rowerze.
Tata kupił Weronice piękny, różowy
rower, z koszyczkiem z przodu kierownicy, wstążeczkami na bokach
rączek. Taki wymarzony pojazd każdej dziewczynki. Niestety po
kilku próbach nauki jazdy Weronika nie polubiła roweru. A że była
bardzo stanowcza w tym nielubieniu, rower kolejny sezon stał
samotnie w garażu.
Z nadejściem wiosny, tata próbował
namówić Weronikę, kilka razy, by jednak spróbowała się
przekonać do roweru. Zachęcał ją wizją wspólnych wycieczek po
okolicy. Nic z tego. Weronika zaszyła się w swojej skrytce na
drzewie wraz z kotami na długie godziny i nie wyszła z niej póki
tacie nie przeszła ochota na wycieczki rowerowe.
Tymczasem koty próbowały wytłumaczyć
Weronice, że jazda na rowerze to nic trudnego. Skąd koty o tym
wiedzą – nie mam pojęcia. Przyznam, że nigdy nie spotkałam kota
jadącego na rowerze, ale ponoć koty wiedzą wszystko, więc uznajmy
że miały dobre argumenty.
- Weroniko – opowiadała Tedi –
wystarczy, że złapiesz równowagę, gdy wsiądziesz i ruszysz na
rowerze. To dużo łatwiejsze niż utrzymanie równowagi na łyżwach.
Weronika nic nie mówiła. Szczerze
mówiąc była zła, że koty nie rozumieją jej buntu rowerowego.
- Mi się bardzo podoba ten różowy
kolor i koszyk – dodała Marcysia – mogłabym jeździć w takim
koszyku
- Oj dziewczyny – wtrącił się
Rudi – wy się nie znacie i uważacie, że najważniejszy jest
kolor, a tu liczy się technika! Technika jazdy, jest bardzo prosta.
Wsiadasz na rower, jedną nogą się odpychasz, drugą naciskasz
pedał i jedziesz. Proste? Proste – sam sobie odpowiedział.
I koty zaczęły dyskutować, który z
nich ma lepszy sposób na jazdę rowerową.
Gdyby nie tata kręcący się po
ogrodzie, Weronika już dawno zostawiłaby koty same z ich
przemądrzałymi radami, a tak musiała ich wysłuchiwać.
Na szczęście był to już koniec
dnia. Dziewczynka zeszła z drzewa, szybko przemknęła się do
kuchni, zrobiła sobie dwie kanapki i zaszyła się tym razem w swoim
pokoju.
Następnego dnia, szczęśliwie wszyscy
zapomnieli o rowerowym prześladowaniu.
Weronika od rana bawiła się w to co
lubi najbardziej, czyli kręceniem filmów. Filmowała tabletem, tym
razem psie zabawy w ogrodzie. Fifka i Wiki turlały się po trawie,
skakały ze szmatą do wycierania podłogi, która akurat suszyła
się na płotku i spadła zdmuchnięta przez wiatr. Ganiały się
szarpiąc ją, trzepiąc – wyglądało to przezabawnie.
- Będzie z tego śmieszny filmik –
myślała Weronika.
Nagle usłyszała gwizdanie czajnika,
które się nasilało i nasilało.
- Czy nikt nie może wyłączyć tej
wody? - pomyślała zdenerwowana – ten gwizdek psuje mi film!
Odłożyła tablet i pobiegła do
kuchni wyłączyć gaz pod gotującą się wodą.
Gdy wróciła dosłownie po chwili, w
ogrodzie zastała przerażoną Fifi – samą!
- Gdzie jest Wiki? - zapytała
buldożkę?
- Jakiś pan fskoczył do ogrodu i
ją zabrał – odpowiedziała drżącym głosem Fifi
- Jak to?
- Sama zobacz – sunia wskazała
mordką na wciąż nagrywający film tablet
- Nie mamy teraz na to czasu –
Weronika szybko podejmowała decyzje – W która stronę poszedł
ten pan?
- Tam pobiegł do parku!
- Gońmy go! Ty go wytropisz
- Ale ja go nie dogonię, mam za
krótkie łapki i ty też biegasz folniej od niego, to jest dorosły
mężczyzna!
- Nie ma chwili do stracenia –
krzyczała zdenerwowana Weronika – biorę rower!
- Fifi zaniemówiła, przełknęła
tylko ślinę i patrzyła jak Weronika wyciąga rower z garażu.
Zanim zdążyła pomyśleć o tym co się dzieje, dziewczynka
wsadziła ją do koszyka, wyprowadziła swój różowy pojazd na
ulicę iiii.....
Przypominając sobie to wszystko co
mówił jej tata oraz koty, usiadła na siodełku, prawą nogą
nacisnęła pedał, lewą odepchnęła się od ziemi, chwilę
pokręciła kierownicą dla złapania równowagi i nie wiedzieć
kiedy, już jechała parkową alejką.
- Masz trop? Mów w która stronę
mam jechać!
- Prosto, w stronę stawu – sapała
niuchając Fifi, nie wierząc w to wszystko co się dzieje
Weronika pędziła na rowerze, prawie
nie zastanawiając się co robi. Miała tylko jeden cel: dopaść
jak najszybciej porywacza Wiki. Nie zwracała uwagi na pęd
powietrza, choć jechała bardzo szybko, jak na swoją pierwszą
samodzielną jazdę rowerową. Uważała tylko by nie wpaść w
jakiś dół, wchodzić delikatnie w zakręty i nikogo po drodze nie
rozjechać.
- To on! To on! – zaczęła
szczekać Fifi
Rzeczywiście, alejką parkową wzdłuż
stawu szybkim krokiem szedł mężczyzna, ewidentnie coś upychając
za pazuchą kurtki.Był ogromy
- Co mogę teraz zrobić? On jest za
duży – gorączkowo myślała Weronika. Rozejrzała się dookoła
i zobaczyła zbliżający się patrol policji. Podjechała do nich i
szybko wykrztusiła:
- Ten pan ukradł mi pieska, zabrał
go z mojego podwórka! - wskazała palcem.
Policjanci pędem ruszyli w pościg za
szybko odchodzącym mężczyzną. Szczęśliwie oni też potrafili
szybko biegać. Stanęli przed człowiekiem, który faktycznie za
pazuchą ukrywał Wiki.
Weronika podjeżdżając do nich
zobaczyła, że coś jest jednak nie tak. Jakoś nie odbierają mu
pieska.
- Ten pan twierdzi, że pies jest
jego – zwrócił się policjant do pełnej oburzenia dziewczynki.
No tego to już było za wiele.
Weronika zacisnęła zęby, bez słowa wyjęła z koszyczka tablet,
który przezornie zabrała ze sobą. Odnalazła właściwy fragment i
pokazała policjantom swój ostatni filmik z bawiącą się Fifi oraz
Wiki. Była tam również ta cześć filmu, której wcale nie miała
w planach nakręcić, a był to fragment w którym złodziej zabierał
Wiki z ogrodu. Tak wyraźne ujęcie było niezbitym dowodem.
Zły człowiek, widząc że jest bez
szans, rzucił Wiki w jednego z policjantów, który na szczęście
miał szybki refleks i złapał w porę pieska. Drugi policjant
puścił się w pogoń za zbiegiem i tyle ich Weronika widziała.
- Chodź zaprowadzę cię do domu,
musimy spisać zeznania – rzekł rezolutnie policjant z szybkim
refleksem - mam nadzieję, że kolega go złapie, on jest naszym
najlepszym biegaczem – powiedział z dumą o koledze.
Weronika westchnęła i pozwoliła się
odprowadzić do domu.
Gdy tak wędrowała przez park, tuląc
Wiki w ramionach, już spokojna i bezpieczna w towarzystwie stróża
porządku, zaczęła sobie powoli uświadamiać co się stało.
Patrzyła kątem oka na rower, który
prowadził policjant i uświadomiła sobie jak fajne jest to
urządzenie. W pamięci odtworzyła jak szybko jechała, jaką
przyjemnością był pęd powietrza i wiatr we włosach...
Uśmiechnęła się do samej siebie i mocniej przytuliła Wiki.
Wieczorem niespodziewanie, choć już
wszelkie formalności i zeznania zostały spisane, pod drewniany dom
zajechał policyjny radiowóz. Wysiadło z niego tych samych dwóch
policjantów, którzy złapali złodzieja Wiki.
- Dobry wieczór państwu –
przywitali się chórem i z uśmiechem
- Przyjechaliśmy pogratulować ci
Weroniko, ponieważ dzięki tobie zdemaskowaliśmy szajkę psich
złodziei – wyjaśnił najszybciej biegający policjant. - Ten
złodziej, którego złapaliśmy wszystko nam wyśpiewał.
- Tak – dodał drugi, ten od
refleksu – kradli psy, a potem zgłaszali się jako rzekomi
znalazcy i wyłudzali nagrody. Oj będą mieli czas na przemyślenie
swoich złych uczynków.
- Ale my mamy jeszcze jedną prośbę
do ciebie Weroniko – rzekł z tajemniczym uśmiechem policjant
biegacz. - Nasz komendant chce cię jutro odznaczyć medalem za
wzorową postawę obywatelską. Bez Twojego pościgu i filmu, który
jest niepodważalnym dowodem, tak łatwo byśmy nie wpadli na trop
tych ludzi. Czy zechcesz wystąpić razem z nami w wywiadzie do
telewizji?
- Dobrze – skromnie zgodziła się
Weronika, rumieniąc się przy tym prześlicznie.
To była całkiem niezła uroczystość
w komendzie policji. Sam pan komendant w galowym mundurze odznaczał
Weronikę złotym medalem. Grała orkiestra dęta, a pan z wielkim
bębnem wybijał dudniący rytm. Błyskały flesze i tak jak
zapowiedzieli policjanci na zakończenie podeszła pani z mikrofonem
i pan z profesjonalnym sprzętem filmowym.
Weronka z policjantami przed kamerą,
jeszcze raz opowiedzieli w jaki sposób złapali złodzieja. Pani
redaktor wysłuchała opowieści o porwaniu Wiki z zapartym tchem, a
na koniec zapytała:
- Czy chcecie coś na zakończenie
powiedzieć naszym telewidzom, tak prywatnie, od siebie?
- Tak, ja chcę – śmiało
zgłosiła się Weronika – Ja bardzo chcę wam wszystkim
przypomnieć, że zwierzęta to nasi najlepsi przyjaciele, którzy
nas szczerze kochają, mają swoje uczucia, radości i smuteczki.
Dlatego tak ważne jest abyśmy nigdy ale to nigdy ich nie porzucali
i właściwie o nie dbali. To są żywe istoty nie zabawki.
Pani dziennikarka zaniemówiła, nie
spodziewała się aż tak poważnego apelu z ust małej dziewczynki.
Wyjąkała coś tylko, a potem machnęła ręką do kamerzysty i
dodała:
- Te moje jąkania na koniec
wytniesz – a zwracając się do Weroniki dodała z uśmiechem –
Dzięki tobie zaczynam wierzyć w przyszłe pokolenia.
O co chodziło tej pani, Weronika
dokładnie nie wiedziała, natomiast czuła się już głodna i
zmęczona, nabrała ochoty na powrót do domu.
Siedząc przy kuchennym stole, jedząc
rosół, w otoczeniu psów i wszystkich kotów, Weronika
niespodziewanie zapytała:
- Tato, a pojeździmy jutro rowerami
po parku?
- Tata zakrztusił się właśnie
połykanym rosołem, patrząc z niedowierzaniem na Weronikę.
- D-dobrze – odpowiedział
zaskoczony ale i uśmiechnięty, gdy już uporał się z
przełknięciem makaronu – pokażę ci miejsce w parku, gdzie
jest ukryty pewien skarb. Chcesz?